Tak jak wiele kluczowych dla przyszłości Polski spraw kwestia imigracji i imigrantów nigdy nie była w Polsce poważnie dyskutowana. Trudno bowiem za poważną rozmowę uznać zarówno pseudomoralne wzmożenia liberalnych elit i ich histeryczne wezwania, by przyjmować „uchodźców” w każdej liczbie, bez pytania ich o cokolwiek i nie tylko bez żadnych warunków, lecz także z zamiarem utrzymywania ich przez państwo, jak i ograniczoną do najprostszego sprzeciwu reakcję wobec tej demagogicznej retoryki i prób „relokowania” nam migrantów z Zachodu.
Tymczasem rozwój wydarzeń nie raczył zaczekać, aż Polacy znudzą się jałową młócką między PO a PiS i zastanowią nad swoją przyszłością, tak że dziś rozmowę na ten temat zacząć trzeba od stwierdzenia, że Polska już jest i będzie w coraz większym stopniu krajem wieloetnicznym. Dyskusje, czy wpuszczać imigrantów czy nie, i ewentualnie – ilu, są spóźnione o jakieś 10–15 lat. Sprawa jest przesądzona, a tym, którzy tego nie widzą, hołubiąc wizję jednoetnicznej Polski pojałtańskiej, powiedzieć można już tylko słowami poety: „Daremne żale, próżny trud, bezsilne złorzeczenia”.
Wymiana obywateli na beton
Polska przeszła po roku 1989 ogromne przemiany. Z jednej strony osiągnęła drugi w skali świata wzrost gospodarczy w 30-leciu, z drugiej, zapłaciła za to patologią „Polski samoobronnej”, czyli rozpadem społecznej solidarności, eksplozją egoizmów i upowszechnienia postawy „Ważne to je, co je moje” oraz powszechnej aprobaty dla niej (przy czym, wbrew stereotypowi, postawa ta charakterystyczna jest głównie dla lewicowo-liberalnych wielkomiejskich elit; serdecznie polecam tekst Piotra Wójcika na stronach „Krytyki Politycznej” analizujący mental „wyższośrednioklasowców” na przykładzie wywiadu Jerzego Owsiaka).
Pokolenie pazernych egoistów i siermiężnych darwinistów nie chciało ponosić wyrzeczeń i niewygód rodzenia oraz wychowywania dzieci – ta zaś jego część, która chciała, wyjechała, by rodzić je i wychowywać dla innych, bogatszych krajów. Ostatecznie o odwróceniu tego skutku drugiej wojny światowej, którym była napawająca taką dumą Gomułkę i Jaruzelskiego Polska piastowska, zadecydowało nasze wejście do Unii Europejskiej, które w swej istocie było umową: pieniądze za obywateli. W samej tylko Wielkiej Brytanii w szczytowym momencie mieszkało 1,3 mln Polaków, którzy w krótkim czasie okazali się wykazywać największą dzietnością ze wszystkich obecnych tam grup etnicznych, wygrywając wysoko z imigrantami z Pakistanu i krajów Bliskiego Wschodu. Te dzieci raczej nie biorą pod uwagę powrotu do Polski, z tych samych względów, dla których np. moje córki nie planują powrotu do Góry Kalwarii albo Czerwińska. A nowe w Polsce nie urodzą się nawet w części w takiej liczbie, jaka jest potrzebna, bo po prostu nie ma ich kto rodzić. Nieszczęściem tej wymiany obywateli na beton (bo głównie na wylewanie betonu zużyliśmy unijne fundusze) nie była sama liczba emigrantów, ale przede wszystkich struktura wiekowa i społeczna emigracji.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.