Prawo zwiększania obciążeń fiskalnych rząd ma – w ramach istniejącego porządku – w zasadzie w każdym przypadku. Trudno mu też odmawiać przywileju do podejmowania prób maskowania tych działań, tak jak ostatnio w przypadku podatku od paliw – pod nazwą „opłaty drogowej”. Niech rząd jednak nie traktuje obywateli jak gamoniów! Niech raczy traktować ich poważnie i zamiast karmić bujdami o tym, że to nie oni zapłacą owe „opłaty” (te nowe lub stare, a podwyższone podatki), lecz jakiś mityczny „ktoś inny”; jakieś firmy, np. podatek bankowy – banki, a handlowy – sklepy czy jeszcze jacyś inni tajemniczy „oni”.
Niech rząd traktuje obywateli poważnie i ma odwagę mówić im i mówi prawdę. A więc niech przyzna, że podatki, jak się by one nie nazywały, zawsze – mniej czy bardziej solidarnie – płacą obywatele. Raz jako płatnicy PIT czy VAT, innym razem jako klienci obłożonych podatkami firm. Tymczasem podczas wycofywania się z „opłaty drogowej” znowu usłyszałem z ust liderów PiS, że będą oni „szukać innych metod na zgromadzenie środków potrzebnych na budowę dróg”, okraszone zapewnieniem: „Na pewno nie będziemy sięgać do kieszeni obywateli”. Czyli kto zapłaci za nasze drogi? Marsjanie?
Od lat słuchając rządzących nami polityków, którym przychodzi stawać w obronie podwyższenia podatku lub narzucenia nowego – ostatnio nieszczęsnej „opłaty drogowej” – mam nieodparte wrażenie, że starają się robić z tata wariata. Jak niedawno ci sami politycy PiS przy promowaniu podatków bankowego i handlowego, a wkrótce, niewykluczone – „opłaty energetycznej”, „opłaty recyklingowej” itd., czy wcześniej politycy Platformy i PSL przy windowaniu VAT z 22 do 23 proc. i dewastowaniu OFE. Rzecz jasna – i do tego mają prawo, choć wydaje mi się, że niewielu z nich zdaje sobie sprawę, iż „podatek” od blagierstwa w sprawie zwiększania podatków (i w każdej innej), który przychodzi im płacić w oczach obywateli, jest znacznie wyższy od samego – płaconego przez nich „podatku” od windowania danin i narzucania nowych. Inaczej mówiąc: wyszłoby im „taniej”, gdyby robili to bez kręcenia – z podniesioną przyłbicą.
Bo chyba politycy nie sądzą, że ich wyborcy są aż tak odmienni od nich samych i lubią, gdy inni ludzie (w tym politycy) – mówiąc oględnie – mydlą im oczy? No, chyba że to oni – politycy – aż tak bardzo różnią się od nas i lubią to, czego my nie znosimy. W każdym razie politycy powinni się liczyć z tym, że ów „podatek” od blagi może być tak wysoki, że właśnie z jego powodu owe gamonie kiedyś zwolnią ich z pracy.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.