Nieoczekiwany pożytek z Netflixa: na polskim stoisku w Madrycie niespodziewaną atrakcją (i sensacją) okazuje się hiszpańskie wydanie „Znachora”. Czemu nie, nie mam nic przeciwko temu, by częściej tłumaczono i wysyłano w świat Tadeusza Dołęgę-Mostowicza – przynajmniej jest pewność, że nie będzie go ekranizować Agnieszka Holland. A i czasy takie, że w innych krajach też wiele mogą wyciągnąć z lektury np. „Kariery Nikodema Dyzmy”. Dodajmy też, że moda na literaturę retro od ponad dekady mebluje półki księgarskie świata. Nie dziwi mnie to, zwłaszcza w przypadku literatury sprzed stulecia: żadnych przymusowych wkładek politycznej poprawności, za to dużo emocji i przygody, świetnie nakreślone postacie. No i niezaprzeczalny atut: zwykle autorzy nie żyją już od tak dawna, że można ich wydawać za darmo.
I dzieje się tak, że na gwiazdę wyrasta Higinio J. Paterna Sanchez, czyli Hiszpan zakochany w Polsce i żyjący w Krakowie, który bez żadnego specjalnego zamówienia, po prostu z własnej inicjatywy, przełożył „Znachora” na hiszpański. Czekał długo na wydawcę, ale się udało. Na półkach polskiego stoiska dwa miejscowe wydania „El Curandero”, w tym jedno z twarzą Jerzego Bińczyckiego na okładce.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.