Testament nie jest w Polsce rzeczą nową. I nowe nie jest przekazywanie w nim części majątku na cele inne niż zabezpieczenie najbliższych. Z tym mamy do czynienia od wieków. A dokładniej – od XII w., gdy za sprawą Kościoła katolickiego na naszych ziemiach zaczęły się zmieniać obyczajowość i prawo. Wcześniej Słowianie po prostu zostawiali krewnym bądź gromadzie to, czego nie wkładano z nimi do grobów. Potem naturalnie dziedziczyli synowie, następnie takie prawo wywalczono dla córek, a w końcu i pierwszeństwo w dziedziczeniu dla wdów. Po przyjęciu chrześcijaństwa sprawa zaczęła się zmieniać. Duchowni promowali instytucję prawną testamentu. Ta uwalniała bowiem pole do dysponowania majątkiem także po śmierci. A wielu chciało zostać zapamiętanymi na wieki – oraz zabezpieczyć swoje zbawiennie – i przeznaczało część doczesnych zdobyczy na rzecz Kościoła. Choć nie od razu zostało to dobrze przyjęte. Szlachta do tego stopnia sprzeciwiała się pomysłowi, że na początku XVI w. wprowadzono zakaz przekazywania dóbr ziemskich na rzecz Kościoła. Jednak od XVII w. swoją ostatnią wolę spisywali już i szlachcice, i mieszczanie, a nawet ubodzy chłopi.
Opór przed spisaniem woli
Od tego czasu, przez wieki, majątek zmarłego nie tylko przechodził na krewnych, lecz także przeznaczany był na inne cele, które fundator zaplanował jeszcze za życia – nie tylko kościoły, lecz także przytułki, szpitale czy uniwersytety.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.