Jak informuje kancelaria Sejmu, Donald Tusk był obecny podczas 363 głosowań w trakcie tej kadencji. Jak się okazuje, to zaledwie 51,78 proc. Dla porównania, w trakcie poprzedniej czteroletniej kadencji ówczesny szef rządu Mateusz Morawiecki był obecny na 89 proc. głosowań. Dane przytacza "Super Express".
– W zasadzie to on jest pierwszą osoba w państwie, jeżeli chodzi o sprawowaną władzę. Ma bardzo liczne obowiązki państwowe i zdarza się, że kolidują z nimi obowiązki sejmowe. Tak po prostu bywa – tłumaczy premiera szef klubu Koalicji Obywatelskiej Zbigniew Konwiński.
Co jednak ciekawe, wicepremierzy w rządzie Tuska – Władysław Kosiniak-Kamysz z Polskiego Stronnictwa Ludowego oraz Krzysztof Gawkowski z Lewicy – nie mają problemu z obecnością na sali plenarnej przy Wiejskiej. Obaj mają ponad 90-procentową frekwencję (odpowiednio 92 i 98 proc.).
– Wiele z jego nieobecności na głosowaniach ma miejsce, gdy fizycznie przebywa w Warszawie. Oznacza to, że po prostu nie chce mu się podjechać z Kancelarii Premiera do Sejmu na głosowania. To zaledwie 5 minut drogi – ocenił Piotr Müller z Prawa i Sprawiedliwości.
Historyczny wynik
Donald Tusk zdobył najwięcej głosów w historii wyborów parlamentarnych. W Warszawie głos na lidera PO oddało więcej wyborców niż na całą listę PiS w stolicy. Były premier uzyskał 538 tys. 634 głosy w okręgu nr 19 (Warszawa). Dwa kolejne miejsca zajęły „jedynki”: PiS-u – Piotr Gliński i Konfederacji – Sławomir Mentzen.
– Zrobiliśmy to! Wiem, że nasze marzenia były może ambitniejsze, ale (...) nigdy w życiu nie byłem tak szczęśliwy z tego niby drugiego miejsca. Wygrała Polska, wygrała demokracja, odsunęliśmy ich od władzy! – stwierdził Tusk po ogłoszeniu wyników exit poll.
Czytaj też:
"Tusk zawiódł nadzieje". Niemiecki dziennik pisze o polskim premierzeCzytaj też:
"Po wyborach". Koalicja trzeszczy w szwach