Chwalenie się traktatami z Francją i Wielką Brytanią, gwarantującymi pomoc wojskową, wywołuje u wielu Polaków dreszcz i natychmiastowe skojarzenie z „dziwną wojną” z września 1939 r. W powszechnej świadomości przymierza z tymi dwoma krajami stały się symbolem sojuszy malowanych, dających złudne wrażenie bezpieczeństwa, a kończących się zdradą. Z tego punktu widzenia epatowanie przez rząd Donalda Tuska nowym polsko-francuskim traktatem z klauzulą dotyczącą bezpieczeństwa i zapowiadanie podobnej umowy z Wielką Brytanią są wizerunkowo mocno ryzykowne.
Przyjaciel Polaków
Czy to wrażenie jest trafne? Polska pierwszy traktat sojuszniczy z Francją zawarła jeszcze w 1921 r. Miał on gwarantować polskiemu państwu bezpieczeństwo od strony Niemiec na wypadek ataku ze strony Rosji sowieckiej. Podglebiem dla tej umowy były dobre relacje polsko-francuskie z okresu wojny polsko-bolszewickiej, gdy Francja jako jedyny z krajów Zachodu świadczyła nam realną i liczącą się pomoc, m.in. w postaci istotnych dostaw amunicji. Za to bardzo szkodzili nam niemieccy komunistyczni dokerzy w Gdańsku, którzy odmówili rozładunku statków z dostawami kluczowymi dla polskiej obrony. Tu przyznać trzeba, że dobrze znalazł się brytyjski gen. Richard Haking, komisarz Ligi Narodów w Gdańsku, który zmilitaryzował port i umożliwił rozładunek przez brytyjskich żołnierzy. Generalnie rzecz biorąc, w międzywojniu przymierze polsko-francuskie, wobec groźby, którą dla Francji stanowiły Niemcy, jawiło się jako całkowicie naturalne. Bardziej niż polsko-brytyjskie, Brytyjczycy bowiem przez długi czas stawiali na równoważenie sił Niemiec i Francji, tradycyjnie nie chcąc dopuścić do dominacji Paryża na kontynencie.
Szef francuskiej misji wojskowej w Polsce w latach 1920–1922, gen. Maxime Weygand (1867–1965), był prawdziwym przyjacielem Polaków i Polski i pomógł nam w walce z bolszewikami. Odznaczony Orderem Virtuti Militari, pamiątki z wojny 1920 r. przechowywał pieczołowicie w swoim domu do końca życia. Gorzką ironią jest, że gen. Weygand nie ma w stolicy żadnej, nawet najmniejszej, ulicy swojego imienia.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.