Pański udział jako przedstawiciela grupy Europejskich Konserwatystów i Reformatorów w komisji wolności obywatelskich PE został zablokowany. Nie będzie więc przedstawiciela Polski, ani EKR podczas wizyty komisji w Polsce w dniach 19-21 września. Dlaczego?
Marek Jurek: Najwyraźniej komisja chce rozmawiać z polskimi władzami oraz jednostronnie dobranymi organizacjami społecznymi bez świadków. Nie wiem, czego tak bardzo przedstawiciele komisji się boją, ale najwyraźniej sięgają po środki niestandardowe, jak eliminowanie posłów z prac parlamentarnych. Do tej pory, jeżeli ktoś dawał pretekst do tego, by zarzucić mu łamanie zasad parlamentarnych, to były stosowane kary. Tu jednak nic takiego nie zachodzi. Chodzi ewidentnie o zastosowanie cenzury politycznej.
Z czego ta cenzura wynika?
Jeśli chodzi o tę delegację, ona poza rozmówcami politycznymi spotyka się z organizacjami aborcyjnymi albo wprost związanymi z establishmentem lewicowo-liberalnym w Polsce. To będzie między innymi Czarny Protest, Fundacja Batorego, Obywatele RP, szereg innych organizacji. Wyjątkiem potwierdzającym regułę jest Ordo Iuris (miałem formalnie możliwość zgłoszenia tylko jednego think tanku, więc liczba rozmówców ilustruje skład delegacji), spotkanie z którym odbędzie się na mój wniosek. Poza tym są to jednak organizacje wyraźnie proaborcyjne, skrajnie opozycyjne. To grono dobrane bardzo jednostronnie.
Czemu Pana zdaniem zdecydowano się na taki, a nie inny dobór rozmówców?
Ma to stwarzać wrażenie, że w Polsce nie istniała potrzeba zmian, że cały obóz „czarnej rewolucji” reprezentuje polskie społeczeństwo, walczące o wprowadzenie ekstremalnego liberalizmu naszego kraju, wbrew barierom czysto politycznym. Pewnie dlatego przedstawiciele komisji będą tam jechać sami, nie chcą nikogo o innych poglądach. Co ciekawe, nie będzie tam nie tylko Polaka, nie tylko przedstawiciela naszego klubu – Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, ale nie będzie żadnego przedstawiciela Europy Środkowej.
Ale przecież są też osoby konserwatywne, które są krytycznie nastawione do niektórych działań PiS. Tymczasem tu widać wsparcie dla jedynie agresywnej i skrajnie lewicowo-liberalnej ideologii?
To widać coraz wyraźniej. Sytuacja przypominać zaczyna lata 30., gdy komuniści zaczęli swój program przystrajać w szaty „antyfaszyzmu”. To były czasy, gdy w Polsce komuniści nagle odkryli, że PPS jest partią socjalfaszystowską. Dziś mamy sytuację, gdy środowiska lewicowo-liberalne poczuły wiatr w żagle. Uznały, że konflikt polityczny w Polsce można wykorzystać nie tylko do sprzeciwu wobec PiS, ale też do uderzenia w patriotyzm, tradycję, także niestety w chrześcijańską tożsamość Polski. To również powinno dać do myślenia władzy, która nie myśli o tym, że najbardziej twórcze i budujące tożsamość naszego porządku prawnego instytucje, czy prawa – prawo ochrony życia, Instytut Pamięci Narodowej, terminy ochronne na sprzedaż ziemi w traktacie akcesyjnym i wiele innych – budowaliśmy w konsensusie. Oczywiście konsensusie, który był w konfrontacji z prokomunistyczną częścią obozu liberalnego. Ale zawsze był to konsensus znacznie szerszy niż obóz sprawujący władzę. Radykalizacja sporu o władzę w Polsce bywała w przeszłości destrukcyjna. Tak się skończyła druga wojna na górze z Lechem Wałęsą, gdy radykalna część centroprawicy życzyła w drugiej turze wyborów w 1995 roku zwycięstwa Aleksandrowi Kwaśniewskiemu.
Czytaj też:
Zwolennicy aborcji i antyrządowi zadymiarze. Oni opowiedzą Europie o PolsceCzytaj też:
Marek Jurek: PiS spycha sporą część opinii prawicowej na pozycje zachodniej centroprawicy
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.