Opozycja poszukuje swojego Smoleńska
  • Jan FiedorczukAutor:Jan Fiedorczuk

Opozycja poszukuje swojego Smoleńska

Dodano: 
Grzegorz Schetyna, Rafał Trzaskowski oraz Ryszard Petru na marszu przeciwko przemocy
Grzegorz Schetyna, Rafał Trzaskowski oraz Ryszard Petru na marszu przeciwko przemocy Źródło: PAP / Jakub Kamiński
TAKI MAMY KLIMAT || Opozycja poszukuje swojego „Smoleńska” – nowego mitu założycielskiego, który nadałby jej misji cierpiętniczego wymiaru. Jednak morderstwo Pawła Adamowicza takim mitem nie może być. Przede wszystkim ze względu na fakt, jak państwo polskie zachowało się w roku 2010, a jak w 2019. Te dwie sytuacje są po prostu nieporównywalne

W kilku poprzednich tekstach (zob. Schetyna – koszmar opozycji) stawiałem tezę, że opozycja (a w szczególności lider PO), po cichu podziwia Jarosława Kaczyńskiego. Grzegorz Schetyna może straszyć PiS-em, ale tak naprawdę marzy o zdobyciu pozycji Jarosława Kaczyńskiego. I nie mówię tutaj o byciu „naczelnikiem” państwa, tylko stworzenia wrażenia swojej bezalternatywności. Tak jak Kaczyński zdobył monopol na bycie prawicą, tak Schetyna chciałby zdobyć monopol na bycie anty-PiSem. Dlatego wyciął konkurencję we własnej partii, pożarł Nowoczesną, zmarginalizował SLD, zaczął budować narrację, w której to Platforma jest jedynym obrońcą wartości europejskich itd. Cały czas jednak brakowało mu mitu założycielskiego, który wpasowałby się w tę opowieść.

PiS oskarżony

To że śmierć Pawła Adamowicza zdominuje polską politykę jest pewne. PiS jest w potrzasku. Widać to po zachowaniach polityków partii rządzącej, którzy jak ognia unikają ocen w stosunku do zmarłego prezydenta. Z kolei Platforma Obywatelska wzięła go na swoje sztandary – Europejczyk, Katolik (ale myślący!), Wizjoner, Ikona Samorządu.

Równolegle z tym procesem rozpoczęto przerzucanie odpowiedzialności za śmierć prezydenta Gdańska na Prawo i Sprawiedliwość. Materiał „Wiadomości” TVP nadany w dniu śmierci Adamowicza tylko ułatwił to zadanie.

Nie chodzi tutaj o PiS, TVP czy Kaczyńskiego. Zarzucenie sile rządzącej i części mediom odpowiedzialności za śmierć prezydenta jednego z miast jest po prostu niezwykle destrukcyjna dla państwa i wspólnoty. Tak się złożyło, że kilka miesięcy temu pisałem, że za śmierć Marka Rosiaka nie można oskarżać strony lewicowo-liberalnej (w tekście „Hamulce puściły. Kto zachował się jak trzeba?”) i teraz mamy do czynienia z bliźniaczą sytuacją. Tak jak TVN nie był winien śmierci Rosiaka, tak samo TVP nie może być oskarżane o śmierć Adamowicza. Winien jest morderca. Konkretna osoba, która pociągnęła za spust/chwyciła za nóż.

Pierwszy sygnał do ataku dała Krytyka Polityczna, której wystarczyły bodaj dwie godziny od napaści, aby w ostrym wpisie ostrzegać przed „mową nienawiści”. Wpis "KryPy" był o tyle kuriozalny, że swój sprzeciw wyraził nawet Kamil Durczok. „Co za bzdury! Nic nie wiecie, nie znacie zamachowca, ale już wydaliście wyrok. Nie znoszę PiS, uważam ich za zagrożenie demokracji, ale gówno wiecie o okolicznościach ataku, co nie przeszkadza wam wydawać wyroków. Inteligencja polska, do cholery” – napisał na Twitterze były gwiazdor TVN.

Później niestety były tylko gorzej. Najpierw pojawiła się teza o „mordzie politycznym” (co ciekawe dementował ją nawet prof. Andrzej Rzepliński), następnie jakieś kuriozalne teorie dotyczące tego, że Stefan W. oglądał w więzieniu TVP (nieoceniony redaktor Czuchnowski), a w końcu wprost zaczęły padać stwierdzenia, że TVP „uruchomiło paranoika” (Zbigniew Hołdys).

Pierwsze skrzypce w tym nakręcaniu emocji odgrywali dziennikarze i celebryci, ale przecież głównymi „beneficjentami” (okropnie to brzmi, ale taka jest prawda) całej sytuacji są politycy opozycji. Oni zbyt długo czekali na swój Smoleńsk, by teraz go nie wykorzystać.

Grzegorz Schetyna ogłaszając wczoraj powołanie Koalicji Europejskiej rozpoczął swoje wystąpienie od słów Pawła Adamowicza z 1 września 2017 roku na Westerplatte. Było to jednak i tak dość subtelne zagranie w porównaniu do europosłanki PO Beaty Kudryckiej, która w Parlamencie Europejskim przekonywała, że „Paweł Adamowicz stał się ofiarą zinstytucjonalizowanej nienawiści, z jaką mamy do czynienia w Polsce od trzech lat”. Równie znamienne były słowa prezydenta Jaśkowiaka, który wprost stwierdził, że „za doprowadzenie do tragedii odpowiada Kaczyński”. W takim stylu niestety będzie wyglądać nadchodząca kampania do europarlamentu.

Szczyt osiągnął jednak słynący z wrażliwości Tomasz Lis, stwierdzając, że „Pawła Adamowicza zabijano na raty”. Robiło to oczywiście państwo polskie (czyt. PiS). „Zabijany na raty” jest jego zdaniem również Jerzy Owsiak, Lech Wałęsa, a pewnie także polska demokracja, praworządność itd. Lis we wstępniaku do jednego z niedawnych numerów swojego tygodnika stwierdził wprost, o co toczy się prawdziwa walka: „Niedługo dowiemy się, czy wygra Polska Kaczyńskiego i Kurskiego, czy Polska Owsiaka i Adamowicza”. Ot tyle.

Pierwszym starciem „Polski miłości i pojednania” z „Polską nienawiści i pogardy” mają być wybory do europarlamentu. Nie przypadkiem na pierwszy plan narracji opozycji wybija się kwestia „europejskości” Pawła Adamowicza. To prezydent Gdańska ma być patronem całej kampanii. PO nie będzie szła do wyborów dla stanowisk, czy korzyści politycznych, tylko dla IDEI – idei Adamowicza, czyli europejskości, tolerancjonizmu, demokracji itd.

Potrzeba symbolu

W tej walce będą potrzebne jednak symbole – rodzaj nowego kultu. W pewien sposób przyznaje to sam Lis, który stwierdza, że co prawda „budowniczowie III RP” (czyt. każdy oprócz PiS) przykładali się do stworzenia krainy szczęśliwości po 1989 roku (dosłownie: „III RP budowała autostrady i stadiony”), ale to prawica zrozumiała jaką wagę mają symbole polityczne. Stąd kult Lecha Kaczyńskiego, stąd rola Smoleńska, stąd atak na prawdziwe symbole III RP – Jerzego Owsiaka i Lecha Wałęsę.

I tutaj pojawia się centralne zagadnienie obecnej narracji opozycji, czyli śmierć prezydenta Gdańska jako mit założycielski „nowej” opozycji (a może i „nowego” państwa?). Opozycji, która uzbrojona w moralną siłę milionów, pokona mroczną potęgę Nowogrodzkiej. „Ta legenda nie będzie potrzebowała miesięcznic, zawłaszczonych placów i stawianych w całej Polsce pomników. Będzie rosła sama” – głosi siewca miłości Tomasz Lis.

Już podczas tzw. marszu milczenia, który wszak milczący do końca nie był, zaczęto wykorzystywać śmierć prezydenta Gdańska dla budowania legendy. I to nie legendy Adamowicza, tylko legendy samego wydarzenia – mordu politycznego. Podczas warszawskiej demonstracji wystąpił przedstawiciel KODu, opowiadając o "drugim sorcie" i rządach Prawa i Sprawiedliwości. Jakby tego było mało następnie odczytano… wiersz Juliana Tuwima "Pogrzeb prezydenta Narutowicza". Zresztą próba powiązania zabójstwa Adamowicza z morderstwem prezydenta II RP była też podjęta przez niektórych polityków. Absurdalne to wszystko i przewidywalne.

Poszukując męczenników

Mit Adamowicza nie ma być jednak zwykłą próbą ukłonu w stronę zmarłego kolegi, tylko ciosem, który obali PiS. Ten mit musi być na tyle potężny, aby Kaczyński nie miał prawa rządzić krajem (Siewca Miłości de facto stwierdza w „Newsweeku”, że pojednanie będzie możliwe, gdy Kaczyński straci władzę nad partią). Ten mit ma po prostu pozbawić PiS moralnego prawa do rządzenia państwem. Stefan W. zostaje w tej narracji sprowadzony do roli trybiku w machinie pisowskiej nienawiści. Tutaj nie ma kompromisów – Kaczystów należy odsunąć od władzy i osądzić.

Już w przeszłości opozycja starała się osiągnąć ten efekt. Najwięcej sił włożono chyba do tej pory w wypromowanie mitu Piotra Szczęsnego, którego ochrzczono mianem „Szarego Człowieka”. Ach, cóż to się miało nie dziać. Pielgrzymki, rocznice, „Wyborcza” forsowała pomysł, aby plac Defilad przemianować na plac Piotra Szczęsnego. Co prawda jeszcze kilka lat temu o samopodpaleniu Andrzeja Żydka „GW” pisała, że „nie ma takich spraw, które w demokratycznym kraju dawałyby prawo do samospalenia”, ale cóż… skoro już nie żyjemy w państwie demokratycznym tylko pisowskim autorytaryzmie, to samospalenie „Szarego Człowieka” było uzasadnionym aktem heroizmu.

A jednak sprawa Piotra Szczęsnego nie przekonała Polaków. Oczywiście prób szukania męczenników było więcej. Ktoś jeszcze pamięta sprawę „brutalnego pobicia” Winiarskiego i Adamczyka oraz dramatyczne słowa posłanki Scheuring-Wielgus, która jeździła z „poturbowanym” Winiarskim od szpitala do szpitala? „Bałam się, czy nie zostanie pobity gdzieś w suce czy na komisariacie, może nawet od razu po zatrzymaniu […]. Trochę jak w Rosji, człowiek przepada i nikt nic nie wie” – dramatyzowała w lipcu 2018 roku. Ktoś dzisiaj w ogóle pamięta tę sprawę?

A Wojciech Diduszko, który w 2016 roku podczas antyrządowej manifestacji pod Sejmem położył się na ziemi udając rannego, co większość mediów chętnie podchwyciła? A Mateusz Kijowski twierdzący, że nie może podjąć uczciwej pracy, gdyż pisowskie państwo nad nim dyszy? Opozycja od początku poszukiwała męczennika, a sprawa Pawła Adamowicza jest jedynie kolejną odsłoną tej samej desperackiej próby wykreowania jakiejś dramatycznej narracji, która „obudziłaby” Polaków. Czy to samospalenie Piotra Szczęsnego, czy lamentujący bezrobotny Kijowski, czy „poturbowani” manifestacji, czy w końcu morderstwo prezydenta Gdańska – to wszystko odsłona tego samego mechanizmu.

Z resztą prof. Wojciech Sadurski zasugerował, że opozycja powinna zorganizować miesięcznice im. Pawła Adamowicza, gdyż "ta Śmierć nie może »pójść na marne«”. Sam pomysł nie jest zresztą nowy; w 2015 roku to Henryka Krzywonos proponowała organizowanie miesięcznic w celu… obrony demokracji.

Smoleńsk niezrozumiany

I w taki oto sposób lemingi, które wyśmiewały pisowski ciemnogród, który spotykał się w 10 dzień każdego miesiąca, same tym ciemnogrodem się stały. Zresztą pomysł przejęcia miesięcznic nie jest szczególnie zaskakujący. Jak pisałem, Schetyna chciałby zostać platformerską wersją Jarosława Kaczyńskiego i dlatego będzie kopiował pisowską taktykę, prezentując ją w ładnym, europejskim, liberalnym ubranku.

Problemem tej całej strategii jest to, że morderstwo prezydenta Gdańska jest po prostu nieporównywalne z tragedią smoleńską. Nie ujmując tragizmu śmierci Pawła Adamowicza, to 10 kwietnia 2010 roku był czymś niespotykanym w zachodnim świecie. I nie chodzi tu nawet o porównanie obu tragedii, tylko o to co się PO nich wydarzyło.

W 2010 roku z jednej strony mieliśmy śledztwo, które spora część społeczeństwa traktowała jako nierzetelne, z drugiej natomiast zorganizowano niespotykane dotąd działania wobec konkretnej części społeczeństwa. Zorganizowano coś, co wielu określało jako „przemysł pogardy”. Przypomnijmy spory o krzyż, igranie z pomnikiem smoleńskim, skandaliczne działania na Krakowskim Przedmieściu, ludzie szczający na znicze, służby zabierające kwiaty i lampki. Do tego dochodziła cała machina medialna, która miała wzbudzić nie tyle nienawiści, co pogardę w stosunku do „sekty smoleńskiej”. Jeżeli ktoś podważał rzetelność śledztwa, to określano go automatycznie jako zwolennika zamachu, a jak ktoś jest zwolennikiem zamachu, to jest niepoczytalny i żałosny.

Ten mechanizm miał dwa następstwa. Po pierwsze, te działania okazały się faktycznie niezwykle skuteczne i wiele osób „z centrum” zaczęło z politowaniem patrzeć na PiS oraz całą sprawę Smoleńska. Teoretycznie odsunięto tych wyborców w stronę PO. Teoretycznie, bo fakt, że ktoś nie chce głosować na PiS nie oznacza, że zagłosuje automatycznie na Platformę (stąd m.in. tak niezwykłe wyniki wyborów w 2015 roku).

Drugim efektem było skonsolidowanie środowiska PiS. Po Smoleńsku i całej machinie pogardy to już nie była zwykła partia. Wokół politycznej organizacji zaczęły pojawiać się stowarzyszenia, kluby, środowiska. Tych wszystkich ludzi przez lata tłamszono i upokarzano na oczach całego państwa. I nie chodzi tu tylko o samych polityków czy rodziny ofiar katastrofy. Sprawa dotyczyła milionów ludzi głosujących na PiS. Oni wszyscy poczuli, że państwo polskie ich opuściło. Tego aspektu wiele osób zdaje się nie dostrzegać, a wydaje się być on kluczowy dla zrozumienia polskiej polityki po 10 kwietnia.

Ludzie z jednej strony poczuli, że państwo polskie abdykuje i nie dąży do wyjaśnienia sprawy katastrofy, że cała tragedia jest bagatelizowana, że Polska oddaje tę sprawę w ręce Putina; z drugiej strony natomiast część ludzi sama poczuła, że cały świat jest przeciwko nim, że wytoczono jakieś olbrzymie działa pogardy przeciwko nim, a ich państwo nic z tym nie robi. Ba, wręcz przygląda się z zadowoleniem. Donald Tusk, z jakiej partii by się nie wywodził, był w tamtym czasie premierem Polski – całego państwa i wszystkich jego obywateli i nie miał prawa dopuścić do takiej sytuacji, jaka miała miejsce. Tymczasem ówczesny szef rządu zdecydował się poświęcić część obywateli (którzy i tak na niego nie głosowali), aby zdobyć kilka punktów procentowych w sondażach.

I to dlatego PiS jest (a raczej był) tak skonsolidowanym środowiskiem, dlatego też m.in. wygrał wybory w 2015 roku, a wcześniej Kaczyński mógł sobie pozwolić na kolejne porażki, nie obawiając się, że od prawej strony zajdzie go inna partia, albo że PiS się rozpadnie. Dlatego też przez osiem lat miesięcznice odgrywały tak ważną rolę i dlatego ich zakończenie musiało być spuentowane jakimś mocnym sygnałem – pomnikiem ofiar katastrofy oraz prezydenta Kaczyńskiego.

Mitu nie będzie

A teraz spójrzmy na sprawę zamordowania Pawła Adamowicza. Sprawca został złapany, wiadomo kim jest, wiadomo co robił w przeszłości. Państwo nie tylko nie zbagatelizowało sprawy, ale wprost przeciwnie – min. Brudziński co chwila informował o kolejnych zatrzymaniach internetowych nienawistników. Sami politycy PiS-u znaleźli się też w sytuacji mocno niekomfortowej i unikali rozmów na temat prezydenta Gdańska. Przede wszystkim jednak nie stworzono atmosfery pogardy dla części społeczeństwa. Nawet ten okropny materiał „Wiadomości”, który krytykowała po równo prawica z lewicą, uderzał w konkretnych polityków, a nie w ich wyborców.

Dlatego morderstwo Pawła Adamowicza nie będzie żadnym mitem założycielskim. Tej sytuacji po prostu nie da się porównać ze Smoleńskiem. Nawet jeżeli odbije się na poparciu dla partii, to będzie to raczej krótkotrwały trend. Już zresztą widać, że opozycja szuka kolejnej afery (Bartłomiej M., rewelacje „Wyborczej” o Srebrnej). Pierwsze sondaże też wydają się to potwierdzać.W badaniu Estymor dla portalu DoRzeczy.pl widać wyraźnie, że PiS z poparciem 42 proc. pozostaje liderem.

Po prostu morderstwo Pawła Adamowicza było czymś co wstrząsnęło Polską, ale nie zmieniło życia Polaków. Ci nadal muszą męczyć się ze swoimi przyziemnymi problemami – z podatkami, biurokracją, nadgodzinami w pracy, kolejkami u lekarza…

Rządzący powinni jedynie wziąć głęboki oddech i nie wdawać się w pyskówki nad trumną prezydenta Gdańska. Innymi słowy – jeżeli PiS zachowa zimną krew i nie pójdzie w ślady Donalda Tuska, to opozycji żadnego mitu wykreować się nie uda.

Artykuł wyraża poglądy autora i nie musi być tożsamy ze stanowiskiem redakcji.

Zobacz poprzednie teksty z cyklu "Taki Mamy Klimat":

Czytaj też:
Korwin-Mikke dla normalnych ludzi
Czytaj też:
Zabronić nienawiści – dyskretny urok cenzury

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także