Są informacje, które brzmią na tyle mało prawdopodobnie, że po prostu nie sposób w nie uwierzyć. Czytam je wówczas raz i drugi, sprawdzam w różnych źródłach, czy czasem aby ktoś się nie pomylił, nie robi sobie żartów lub, ostatecznie, nie postanowił celowo wprowadzić mnie w błąd. Dokładnie tak podchodziłem do doniesień, że według ostatnio przeprowadzanych w Niemczech sondaży większość respondentów nie dostrzega związku między zamachami terrorystycznymi a polityką imigracyjną kanclerz Angeli Merkel. To się nazywa zaufanie do władzy! To, co dla większości Polaków jest oczywiste – związek między napływem imigrantów muzułmańskich z Bliskiego Wschodu i wzrostem zagrożenia terrorystycznego, dla większości Niemców ogóle oczywiste nie jest. Według 69 proc. badanych polityka otwartych drzwi, jaką od ponad roku prowadzi rząd w Berlinie, jest słuszna!
Różnie można na wyniki tych badań patrzeć. Przede wszystkim nasuwa się pytanie o ich rzetelność. W wielu państwach zachodnich ludzie żyją pod tak wielką presją obowiązującej ideologii poprawności politycznej, że do swoich prawdziwych poglądów boją się przyznawać. Pytani przez ankieterów łżą na potęgę i mówią to, co nie ściągnie na nich potępiającego wzroku badaczy.
Druga możliwość jest jeszcze gorsza. Poddani nieustannej tresurze wszelkich możliwych autorytetów – kościelnych, celebryckich, politycznych, własnych i globalnych, mędrków, ekspertów, księży, pastorów, pastorek, intelektualistów i publicystów – Niemcy faktycznie utracili zdolność łączenia dość prostych faktów. Nie rozumieją, że gwałtowny napływ muzułmanów, którzy nie integrują się z resztą społeczeństwa, musi w konsekwencji przynieść wzrost napięcia społecznego, co w skrajnej postaci prowadzi do terroryzmu. Muzułmanie wychowani zostali w państwach niedemokratycznych; w ich tradycji religijnej ani godność człowieka, ani wolność obywatelska, ani poszanowanie dla swobody dyskusji publicznej nie są wartościami. Przeciwnie, aprobowana bywa często pogarda wobec niewiernych i przyzwolenie dla agresji wobec innych, kiedy chodzi o kwestie światopoglądowe. Do tego dochodzą normalne kłopoty, znane każdemu cudzoziemcowi, który ma się dostosować do życia w nowym społeczeństwie: problemy językowe, gorsze wykształcenie, nieznajomość reguł gry. Nawet jeśli wziąć w nawias możliwe przecież działanie Państwa Islamskiego i próbę destabilizacji państw europejskich, to samo pojawienie się dużych skupisk nowych przybyszów jest już dla każdego państwa niebezpieczne.
Niemcy sami dosypują prochu do beczki, na której siedzą. Korzyści dla państwa, czyli napływ świeżej siły roboczej, są iluzoryczne, natomiast straty wymierne: wzrost napięcia społecznego pociąga za sobą coraz większe koszty utrzymania bezpieczeństwa i nakładów na służby specjalne oraz siły porządkowe. Nie chciałbym nawet wyobrażać sobie, co może się wydarzyć, jeśli pewnego dnia tłumione i skrywane obecnie uczucia niechęci wybuchną z całą siłą. Zamachy w Bawarii były, obawiam się, jedynie zapowiedzią tego, co się jeszcze może wydarzyć. Polityczna odpowiedzialność za wzrost zagrożenia dla własnych obywateli spada na rząd w Berlinie. Jeśli Niemcy tego nie dostrzegają, to znaczy, że żyją w świecie orwellowskim, w którym tresura medialna i poczucie winy za nazistowską przeszłość zrobiły im (większości) wodę z mózgów.