Wychodząc z kina po obejrzeniu zbyt długiego „Milczenia” Martina Scorsese, pomyślałem zgodnie ze swoją wrażliwością historyka: jak dobrze, że ten utalentowany reżyser nie jest Polakiem! I kiedy podzieliłem się tą myślą z towarzyszącą mi rodziną, usłyszałem pełne niezrozumienia pytanie: Dlaczego? Zirytowany odpowiedziałem: Bo gdyby Scorsese znał realia PRL i komunistyczny mechanizm walki z Kościołem, to nakręciłby zapewne pełen rozterek oraz moralnych dylematów film o upadłych księżach, którzy porzucili kapłaństwo i najęli się do Departamentu IV MSW, by prowadzić osobistą wojnę z Chrystusem i Jego Kościołem. Scorsese przedstawiłby to nieostro i niejednoznacznie, czyli zgodnie z regułami demoliberalnej postprawdy.
SENS OFIARY
„Milczenie” zostało już na wszelkie sposoby zrecenzowane przez krytyków filmowych i nie ma potrzeby powracać do wyartykułowanych już argumentów na „tak” i na „nie” – od urzekającej i pełnej symbolicznej głębi przyrody, poprzez realia XVII-wiecznych misji katolickich do Japonii i rzezie katolików w państwie szogunów, aż do zasadniczego pytania dotyczącego realizacji nakazu Chrystusa, by iść i nauczać WSZYSTKIE narody... Na ogół trafnie pod tym względem najnowszą porażkę Scorsese na tych łamach opisał Andrzej Horubała („Inspirujące fiasko Martina Scorsese”, „Do Rzeczy” 7/2017), choć dopatrywanie się w „Milczeniu” wezwania do „przygotowania się chrześcijan żyjących w zachodnim wygodnym świecie na próbę bezpośredniego świadectwa, gdy bez światłocieni, aluzji, zapytani będziemy o naszą wiarę”, uważam za nieporozumienie. I to tym większe, że właśnie najnowszy film Scorsese jest w istocie wezwaniem do demobilizacji chrześcijan, bo jak rzadko który kwestionuje przecież sens ofiary, świadectwa wierności i trwania do końca przy Zbawicielu wbrew wszystkim i wszystkiemu!
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.