Wiesław Chełminiak || Ennio Morricone wielkim muzykiem był. Nie miał zresztą innego wyjścia. Ojciec wybił mu z głowy chęć zostania lekarzem, zmuszając go do nauki gry na trąbce.
Gdy skończył konserwatorium, koledzy z branży okrzyknęli go zdrajcą. Mistrz kontrapunktu i fan Strawińskiego nie może bowiem bezkarnie aranżować piosenek dla telewizyjnych trefnisiów i gwiazdeczek z San Remo. Morricone cierpiał jednak na artystyczne rozdwojenie jaźni: tworzył muzykę eksperymentalną i rozrywkową. Przede wszystkim zaś ozdobił swoimi kompozycjami ponad 500 filmów, z których większość dziś bardziej nadaje się do słuchania niż do oglądania. Giuseppe Tornatore omal nie zepsuł dokumentu poświęconego przyjacielowi, gdyż obca cnota umiaru jest mu kompletnie obca. Bywalcy La Scali i weterani rocka prześcigają się w wychwalaniu nieboszczyka.
© ℗
Materiał chroniony prawem autorskim.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.