Na Sławomira Cenckiewicza, historyka i publicystę „Do „Rzeczy”, rzucił się cały medialny salon. Wszystko dlatego, że w poniedziałkowym wydaniu naszego tygodnika ujawnił skrywane dotąd wstydliwe fakty z biografii Danuty Wałęsy.
Histeria przypominała tę, jaka wybuchła po opublikowaniu przez Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka książki „SB a Lech Wałęsa” ujawniającej fakty potwierdzające współpracę Wałęsy z bezpieką. „Sławomir Cenckiewicz tyle lat spędził, studiując gadzinówki stanu wojennego i kwity bezpieki, że do szpiku kości przesiąkł poetyką i logiką swych lektur” – napisał w „Polityce” Jacek Żakowski. Dodaje też: „Bluzg Cenckiewicza jest rodem z „Żołnierza Wolności”. (...) Dokładnie tak żołnierze wolności pastwili się nad ludźmi opozycji w ponurych latach 80”.
Portal Tomasza Lisa – NaTemat.pl – nazywa Cenckiewicza „nadwornym oficerem śledczym prawicy”. A poseł PO Jerzy Borowczak mówi o historyku: „To nędzna, zatrudniona przez Kaczyńskiego hiena, z kompleksem rodziny Wałęsów”.
Głos musiała zabrać także Monika Olejnik. W felietonie dla „Gazety Wyborczej” stwierdziła: „Rzeczywiście pióro Cenckiewicza pasuje do Marca '68, kiedy sprawdzano rodzinę, wujków, braci, siostry. Ten obrzydliwy artykuł można przeczytać w tygodniku niepokornych dziennikarzy”.
Ani słowa o faktach zawartych w publikacji. Atakowany jest wyłącznie autor.
Ze Sławomirem Cenckiewiczem, historykiem, rozmawia Wojciech Wybranowski
Wojciech Wybranowski: Czuje się pan hieną? Takie określenia padają na pana temat na kilku portalach po publikacji w „Do Rzeczy” tekstu na temat Danuty Wałęsy.
Sławomir Cenckiewicz: Po medialnej histerii i steku wyzwisk, jakie spotkały mnie i Piotra Gontarczyka po książce „SB a Lech Wałęsa” w 2008 r., nie zdziwi mnie już nic. Więc kolejne epitety i wyzwiska w rodzaju „hiena”, „gnój”, „szmata”, „wnuk ubeka” i „oficer do zadań specjalnych Kaczyńskiego” ani mnie nie zaskakują, ani nie są szczególnie bolesne. Oburzają się znani rzecznicy elegancji, którzy wykreowali na politycznego lidera jegomościa z Biłgoraju lżącego prezydenta RP za życia i po tragicznej śmierci, pijącego publicznie alkohol, palącego maryśkę i chodzącego po Warszawie ze świńską głową.
Czy ten tekst był w ogóle potrzebny? Jacek Żakowski twierdzi, że nie, bo Danuta Wałęsa nie pełni żadnej funkcji publicznej.
Nie mnie osądzać, czy tekst jest potrzebny, czy nie. Z jakich powodów historyk nie powinien dzielić się swoją wiedzą? W kraju, w którym nie powstają biografie przedstawicieli naszych elit, wciąż ktoś mówi, co wolno, a czego nie wolno robić historykom i jak powinien wyglądać warsztat badacza. Specjalizuje się w tym zwłaszcza członkini redakcji rolniczej Pierwszego Programu Polskiego Radia z 1981 r., która stara się wkręcić w swój film polityków, duchownych i reżyserów. Ale myślę, że histeryczne reakcje na mój tekst są najlepszym potwierdzeniem, że artykuł jest istotnym uzupełnieniem wiedzy o Danucie Wałęsowej, a pośrednio także o jej mężu. Zauważmy, że nikt nie zarzucił mi nieprawdy. Odbieram to więc jako reakcję na uzupełnienie pewnej luki w naszej wiedzy na temat elit III RP.
Rzeczywiście, pisze pan, że Danuta Wałęsa wyszła z cienia dopiero wtedy, gdy „salon” uznał, że jest do tego gotowa...
Mój artykuł świetnie komponuje się z tekstem Agnieszki Rybak, który jest najlepszym reportażem o rodzie Wałęsów, jaki czytałem w ostatnich latach. Redakcja „Do Rzeczy” zamówiła u mnie artykuł, ponieważ wiadomo nie od dziś, że w toku prac nad postacią Lecha Wałęsy spotkałem się z wieloma informacjami o jego żonie. Wałęsowa nigdy nie piastowała żadnej funkcji, choć bycie pierwszą damą RP sprawiło, że stała się osobą publiczną. Zresztą sama mówiła, że jej mąż jest głową, ale ona jest szyją. To nie tylko żart. Opinia publiczna interesuje się żoną noblisty właśnie dlatego, że jej postawa musiała mieć wpływ na postawę męża. Moje spojrzenie na „Danuśkę” to nie jest wymysł redakcji „Do Rzeczy”, lecz zwięzła i publicystyczna reakcja na operację ocieplania obrazu Lecha za pomocą fałszywej książki ‒ w której powstanie zaangażowali się ludzie władzy i Ryszard Krauze ‒ fałszywych opowieści, fałszywej sztuki teatralnej, fałszywego filmu na podstawie fałszywego scenariusza, do którego dotarłem i który opisałem już ponad rok temu w „Uważam Rze”.
To kolejna krytyka, jaka spada na pana po publikacji o rodzie Wałęsów.
Intencje mainstreamu są czytelne: Polska ma pozostać krajem z poważnym deficytem wiedzy, do której nie mają mieć dostępu nawet ci, którzy chcą poznać przeszłość naszych elit. Niewiedza jest w służbie kłamstwa publicznego, które stanowi fundament III RP. Pragnę podkreślić, że mój tekst nie jest żadnym niespodziewanym odkryciem, ale reakcją na publiczne kłamstwa, których celem jest wykreowanie fałszywych bohaterów w miejsce takich postaci jak Anna Walentynowicz, Maryla Płońska czy Joanna Gwiazda. Jest to w istocie operacja polityczna organizowana przez sprzyjające rządowi ośrodki polityczno-propagandowe. Danuta Wałęsowa bierze w tym aktywny udział nie tyle opowiadając o sobie, ile tocząc brutalną wojnę z Anną Solidarność czy prezydentem Kaczyńskim. Istnieje wreszcie druzgocący kontrast pomiędzy nobliwą damą w kapeluszu z wyścigów w Ascot a ordynuską obrażającą zmarłych tragicznie bohaterów. To nie niewinna, zahukana i zarobiona „po łokcie” niewolnica w służbie męża i idei, ale raczej potrafiąca zadbać o swoje i męża realne interesy ostatnia deska ratunku w rękach okrągłostołowiczów.