• Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

Nasze Święta

Dodano:   /  Zmieniono: 

Karpie, śledzie, pierogi, barszcz, sianko, choinki, pogańskie pochodzenie chrześcijańskich rytuałów, neopogańskie trywializowanie chrześcijańskiego święta, prawdziwy święty Mikołaj kontra zapasiony krasnal z przedwojennej reklamy coca-coli, który zajął jego miejsce, „gwiazdka” u gwiazd, rodzinny stół u państwa (do wyboru, do koloru, byle nie z PiS-u), wspomnienia o minionych Wigiliach, garść ciekawostek świątecznych z innych krajów… Tylko, cholera, jakby nie kombinować, nie da się przykryć informacji i faktycznym zamknięciu lotniska w Modlinie i nieopisanym bardaku z tym związanym − nikt nic nie wie, a zdążający do rodzin na święta pasażerowie przeklinają bezsilnie kursując w tę i z powrotem.

Tak oto kompromituje się kolejna pokazówka „Polski w budowie”, po Stadionie Narodowym, który pewnie nigdy się już nie doczeka oficjalnego odbioru, i po odpicowanym po wierzchu Dworcu Centralnym w Warszawie. Zaprzeczyć temu nie można. Można najwyżej zepchnąć temat na stronę jedenastą, jak to robi „Rzeczpospolita”, można też wyszyć cały wielominutowy materiał o tym, że w sumie nie jest tak źle, jak to codziennie od pewnego czasu robią Wiadomości TVP. Do annałów powinien wejść dziennik sprzed kilku dni o świątecznych podróżach koleją: no, pewne problemy się zdarzają, ale są i takie pociągi, w których jest miejsce siedzące, a spóźnienie naprawdę nieduże, dowód, że nasz reporter sam się przejechał z kamerą. Wyemitowano to-to akurat w dniu, gdy przechodząc przez Dworzec Centralny ułowiłem niezwykły doprawdy komunikat, iż opóźniony o około 300 minut ekspres „Mewa” ze Szczecina do Warszawy Wschodniej został w dniu dzisiejszym odwołany. Rozumiecie Państwo − jeśli został odwołany, to w jaki sposób złapał 300 minut opóźnienia? W punkcie odjazdu (Szczecinie) jeszcze był, a w punkcie odbioru (Warszawie) po 300 minutach bezskutecznego oczekiwania pogodzono się z jego zniknięciem? Czyli odwołano go gdzieś po drodze? Co w takim razie stało się z pasażerami, którzy niefortunnie doń wsiedli?

„Pociąg… zwiększył swe opóźnienie do iluś tam minut i w związku z powyższym uznany zostaje za zaginiony. Ktokolwiek wiedziałby o losie zaginionego, proszony jest o zgłoszenie do centralnej dyrekcji kolei państwowych, lub do najbliższej budki dróżnika…” − to tekst ze starej piosenki „Wałów Jagiellońskich” „Wars wita was”. Wtedy przynajmniej była jedna dyrekcja PKP, do której można by się zgłosić, a teraz – która z kolejowych spółek, których narobiło się więcej niż budek dróżników, odpowiada za zaginięcie ekspresu „Mewa”?

Wracając jeszcze do rozsypywania się „Polski po budowie”, głośna stała się wypowiedź pani redaktor Paradowskiej, która w poparciu dla Partii zwykła iść o pół kroku przed samą Partią, że jej tych firm, które na Tuskowych budowach pobankrutowały, wcale nie żal. Dowcip w tym, że dzięki ogłoszeniu bankructwa wykonawcy inwestycji na Euro zwolnili się od obowiązku napraw gwarancyjnych. Co będzie miało pewne znaczenie, gdy „złuszczać się” zaczną kolejne kładzione na tempo nawierzchnie.

Święta świętami, ale „pospolitość” nie odpuszcza; warto zajrzeć do „Naszego Dziennika” i rozmowy z mecenasem Rogalskim o kuriozalnym postępowaniu wytoczonym mu za obrazę prokuratora Parulskiego, w sposób nie bardzo wiadomo jaki konkretnie, a także materiał o dyscyplinowaniu prokuratorów, którzy ośmielili się skrytykować tzw. śledztwo smoleńskie. A w „Gazecie Polskiej Codziennie” przeczytać o nagrodzie im. Lecha Kaczyńskiego dla Krzysztofa Wyszkowskiego i przy świątecznym stole choć przez moment pomyśleć o losie tego jednego z najbardziej bohaterskich i zasłużonych Polaków, w III RP niedocenionego i skazanego na zapomnienie oraz prześladowanego przez prominentnego dziś byłego TW.

I, pomimo licznych powodów do smutku i obawy, cieszyć się. Bo, jak nieustająco powtarzam − to nasze święto. To święto narodzin Boga, który na swe miejsce przyjścia wybrał głęboką wiochę na zapadłej prowincji, a nie stolicę, zwykłą oborę, a nie pałace, a na świadków narodzenia − prostych pastuchów, a nie intelektualistów, celebrytów czy inne „autorytety”. Coś nam przecież chciał w ten sposób powiedzieć.

Czytaj także