"Wyborcza" już instruuje, jak nie wziąć udziału w referendum

"Wyborcza" już instruuje, jak nie wziąć udziału w referendum

Dodano: 
Redaktor naczelny "Gazety Wyborczej" Adam Michnik podczas debaty "Polska rogatych dusz" , w ramach Campusu Polska Przyszłości
Redaktor naczelny "Gazety Wyborczej" Adam Michnik podczas debaty "Polska rogatych dusz" , w ramach Campusu Polska Przyszłości Źródło:PAP / Tomasz Waszczuk
"Przypominamy, co zrobić, gdy nie chcemy brać udziału w referendum" – taki tekst opublikowano na portalu "Gazety Wyborczej".

W piątek rano prezes PiS Jarosław Kaczyński ujawnił treść pierwszego pytania referendalnego, które brzmi: "Czy popierasz wyprzedaż państwowych przedsiębiorstw?". – Dla nas decydujący jest zawsze głos zwykłych Polaków. Głos obcych polityków, w tym niemieckich, nie ma żadnego znaczenia. Dlatego w sprawach kluczowych chcemy się odwołać do Państwa bezpośrednio, w referendum – powiedział Kaczyński w nagraniu opublikowanym w piątek na profilu Prawa i Sprawiedliwości na platformie X (dawniej Twitter).

Przez najbliższe dni (12,13 i 14 sierpnia) PiS będzie publikował spoty z kolejnymi pytaniami referendalnymi. W przeciwieństwie do wyniku wyborów, wynik referendum jest wiążący, jeżeli wzięła w nim udział więcej niż połowa uprawnionych do głosowania. Referendum odbędzie się najprawdopodobniej razem z wyborami parlamentarnymi, czyli 15 października.

Nie wszystkim pomysł referendum się podoba

Opinie co do samej idei organizacji referendum są mocno podzielone. Przeciwnikiem tej inicjatywy jest najwyraźniej redakcja "Gazety Wyborczej", która nie kryje, że wspiera opozycję. W piątek na portalu wyborcza.pl opublikowano tekst pt. "Odmawiam przyjęcia karty do głosowania. Przypominamy, co zrobić, gdy nie chcemy brać udziału w referendum".

"Wybory i referendum będą odbywać się w tych samych lokalach wyborczych, a karty będą wrzucane do tych samych urn. Przy czym aby referendum zostało uznane za wiążące, frekwencja w nim musi przekroczyć 50 proc. A do niej wlicza się już samo odebranie karty z pytaniami, nawet jeśli do urny wrzucimy pusty czy nieprawidłowo oddany głos" – czytamy.

Dalej zacytowano prof. Ewę Łętowską, która na antenie TVN24 mówiła tak: – Jeżeli ktoś nie chce brać udziału w referendum, nie chce wziąć karty, ma prawo. Ale, uwaga, powinien koniecznie na tej liście, gdzie się kwituje spis wyborców, napisać "odmówił" czy "nie wziął" albo dopilnować, żeby komisja to w odpowiedni sposób oznaczyła.

Przypomniano też komunikat PKW. "Jeżeli wyborca odmówi przyjęcia karty lub kart do głosowania, obwodowa komisja wyborcza odnotuje to w spisie wyborców" – podała Komisja.

"GW" cytuje też byłego RPO, Adama Bodnara. – Żeby doprowadzić do tego, że ta frekwencja uczestnictwa w referendum jest poniżej 50 proc., to odpowiednio wielu obywateli będzie musiało poprosić o zrobienie takiej adnotacji [o nieprzyjęciu karty] – mówił w Radiu Zet.

Czytaj też:
Spot PiS ws. referendum. Oświadczenie jednej z rozgłośni
Czytaj też:
Kukiz ocenił pierwsze pytanie referendalne

Źródło: wyborcza.pl
Czytaj także