Wydaje się, że zwycięstwo wyborcze „sługi narodu” zaskoczyło Polaków. Zarówno elity polityczne, jak i eksperckie. Nad Wisłą raczej obstawiano, że nawet jeśli Poroszenko nie wywalczy reelekcji, to Zełenski okaże się krótkotrwałym wybrykiem politycznej natury. Ot, jakiś komik, dyletant, totalnie nieprzygotowany do pełnienia tak poważnej funkcji, trochę z przypadku, a trochę dzięki poparciu wpływowego oligarchy, został prezydentem. W dodatku, o zgrozo, tenże dyletant jest rosyjskojęzyczny i mówi o pokoju, zamiast o wojnie, więc na pewno ruski agent! A do tego populista. Zapewne da się ograć Putinowi jak dziecko, albo zwyczajnie się z Putinem dogada na niekorzystnych dla Ukrainy warunkach, i jakiś kolejny Majdan wyrzuci komedianta na śmietnik historii. Bo przecież Poroszeko to był twardy, prozachodni, odważny patriota, co się Moskalom nie kłaniał!
Zełenski zaskoczył. Pozytywnie
Nic z tych rzeczy. Zełenski doprowadził do wymiany jeńców, dzięki czemu na wolność wyszedł m.in. Ołeh Sencow; uderzył w interesy Wiktora Medwedczuka, przyjaciela Putina, lidera prorosyjskiej opozycji, blokując należące do niego prokremlowskie media. Na ten ostatni krok nie zdobył się nawet wielki „patriota” Poroszenko. Wreszcie: Zełenski twardo broni korzystnej dla Ukrainy interpretacji porozumień mińskich, podpisanych przez Poroszenkę (znów: wielki patriota…). Oczywiście, we wszystkich tych działaniach można się doszukiwać politycznych kalkulacji. Tyle że to akurat zrozumiałe – każdy polityk kalkuluje, nie bądźmy naiwni. Liczą się fakty, konkretne osiągnięcia. A te, może niezbyt wybitne, ale są. Tak czy inaczej, Zełenski dowiódł wielokrotnie, że pogłoski o jego prorosyjskiej orientacji nie są nawet mocno przesadzone – są bzdurą. Tym bardziej, że w zasadzie od samego początku prezydentury zabiegał o dobre kontakty na Zachodzie. I tutaj właśnie Polska od samego początku miała do odegrania ogromną rolę…
Z opublikowanego na początku tego roku artykule autorstwa zastępca szefa biura prezydenta Ukrainy można było się dowiedzieć, jakie są priorytety Kijowa w polityce zagranicznej. Polska została wymieniona na szesnastym miejscu. Wyprzedziły nas nie tylko światowe potęgi, ale i choćby Mołdawia czy skonfliktowane z Ukrainą Węgry. Z kolei z raportu Instytutu Nowej Europy wynika, że na 229 kontaktów dyplomatycznych (wizyty, rozmowy) Zełenskiego od maja 2019 r. tylko 10 to były kontakty z przedstawicielami Polski. Dwa razy częściej prezydent Ukrainy rozmawiał z Niemcami. 17 razy – z USA. Dla Kijowa Warszawa niemal nie istnieje.
Oczywiście, zaraz pojawią się krytyczne głosy sceptyków: „A po co nam Ukraina?! Niech najpierw przeprosi za Wołyń!”, albo: „Po co mamy się tam pchać?! Oni nas nie chcą! Nie mieszajmy się w nie swoje sprawy!”. Rozprawmy się z pierwszym argumentem. To prawda, polityka historyczna jest ogromnym problemem w naszych relacjach. Ale nie wyobrażam sobie, żeby Zełenski zrobił Polsce to, co jego poprzednik, który się nad Wisłą cieszył o wiele większą, a przy tym totalnie niezasłużoną, estymą. Być może retoryczna, demonstracyjna antyrosyjskość budziła u nas tak wielki szacunek do czekoladowego fabrykanta. Warto więc przypomnieć pewien niesłusznie zapomniany fakt.
Samotny prezydent
Prawie trzy lata temu, w rocznicę krwawej niedzieli, Andrzej Duda samotnie składał kwiaty na wołyńskim polu. Zdjęcia z tego żenującego wydarzenia wykorzystano nawet w kampanijnej propagandzie prezydenta podczas zeszłorocznych wyborów. Tymczasem Andrzej Duda powinien się tych zdjęć wstydzić, bo to ilustracja jego całkowitej dyplomatycznej indolencji. Niemal w tym samym czasie w Sahryniu pojawił się Petro Poroszenko, otoczony wianuszkiem wielbicieli ze Związku Ukraińców w Polsce, celebrując rocznicę mordu Polaków na Ukraińcach. Mordu, który wydarzył się w marcu, zatem wizyta Poroszenki w oczywisty sposób miała narzucić narrację o symetrii win i przykryć Wołyń. Zełenski tego by nie zrobił, bo Zełenski, najzwyczajniej w świecie, nie zabiega o nacjonalistyczny, patriotyczny elektorat. Banderowcy i tak nigdy na niego nie zagłosują. Dlatego od samego początku mogliśmy liczyć na jego ustępstwa w sferze polityki historycznej.
I tych ustępstw się doczekaliśmy – odszedł, słusznie owiany złą sławą nad Wisłą szef Ukraińskiego IPN Wołodymyr Wiatrowycz, zresztą człowiek Poroszenki, ideowo związany z neobanderowcami. Jego następca Anton Drobowycz nie jest tak kategorycznym propagatorem spuścizny OUN-UPA. Ukraina odblokowała ekshumacje polskich ofiar na swoim terenie. Co prawda znowu je zablokowała. Było to jednak w odpowiedzi na niepotrzebne działania polskiego IPN – zniszczoną przez wandalów tablicę, upamiętniającą upowców, poległych w walkach z NKWD, odbudowano w zmienionym kształcie, usuwając z niej nazwiska poległych. Biorąc pod uwagę fakt, że wcześniej ekshumacje już zdążyły ruszyć, można założyć, że pozytywne załatwienie tej sprawy pozwoli iść naprzód. Z Zełenskim, nieoglądającym się na prawicowy elektorat, możemy ugrać wiele, podobnie jak wcześniej z Janukowyczem i Kuczmą. Tyle że tamci byli skompromitowanymi w oczach świata postkomunistami – a i tak z Kuczmą Kwaśniewskiemu udało się tyle, że o podobnych efektach w polityce historycznej Duda może tylko pomarzyć…
Przestrzeń do rozmowy jest. Ale czy jest wola?
Widać zatem, że jest pole do porozumienia w sprawach trudnych. A przecież jest też wiele spraw w kwestii polityki historycznej, które nas łączą, a dzięki Zełenskiemu mogły nas połączyć jeszcze bardziej. PiS i Duda dali się zaskoczyć setną rocznicą Odzyskania Niepodległości. I ten kompromitujący błąd koncertowo powtórzyli dwa lata później, dając się zaskoczyć setnej rocznicy Bitwy Warszawskiej. A to był przecież fenomenalny moment, by pokazać światu, a przede wszystkim tak przecież znienawidzonej zarówno nad Wisłą, jak i nad Dnieprem, Rosji, że kiedyś Polacy i Ukraińcy razem zatrzymali nawałę barbarzyńców ze Wschodu.
Oczywiście, rola Ukraińców była symboliczna, ale to nie ma znaczenia – przecież powinno nam zależeć na tym, aby w świadomości narodowej naszych południowowschodnich sąsiadów Petlura wygrał z Banderą! A pochodzący z jugowostoka Zełenski z pewnością chętniej patrzy na tę tradycję. Powinniśmy zrobić wszystko, aby przypomnieć światu i Rosji o wyprawie kijowskiej i Bitwie Warszawskiej! Pandemia koronawirusa była tylko wygodnym pretekstem, by totalnie zapomnieć o tych niesamowicie ważnych dla obu krajów rocznicach. Gdy były wybory, pandemia problemu nie stanowiła. Ale już celebracja ważnych, zwycięskich rocznic – o nie, to już „patriotycznej” władzy nie interesuje… Dobrze, że chociaż udało się spotkanie prezydentów regionu z okazji rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 Maja… Przy okazji Zełenski zaprosił Polskę do Forum Krymskiego, co jest jakimś światełkiem w tunelu.
Na pytanie: „po co mamy się tam pchać, przecież Ukraińcy nas nie chcą!” odpowiedziałbym tak: po pierwsze, nie zrobiliśmy wiele, aby nas chcieli. Nie wykazujemy energii, zaangażowania, inicjatywy, nie inwestujemy w relacje z Kijowem. Nie mamy żadnego pomysłu, poza rytualnym powtarzaniem fraz o niezgodzie na okupację Krymu i Nord Stream 2. Jesteśmy tam nieobecni. Po drugie, od samego początku rządów Zełenskiego mieliśmy czystą kartę. Całkowicie nowe rozdanie – młodzi, niedoświadczeni, zapatrzeni na Zachód ludzie „sługi narodu” potrzebowali przyjaciół, kogoś, kto poprowadzi za rękę, zainwestuje, pomoże, będzie adwokatem w UE i NATO… Trzeba było wykorzystać ten brak doświadczenia, ten brak antypolskich uprzedzeń, to poszukiwanie sojuszników. Było pole do popisu. Oczywiście, można powiedzieć, że nam to niepotrzebne, że poradzimy sobie bez Ukrainy. Tyle że wtedy możemy zapomnieć o roli istotnego gracza w naszym regionie. Jeśli aspirujemy do roli lidera, kreatora polityki międzynarodowej, musimy wychodzić z inicjatywą – przecież to banał.
Atuty mamy – NATO, UE, Trójmorze, nasz stosunek do Rosji, Baltic Pipe… Trzeba to wykorzystać i przyciągnąć do siebie Ukrainę, zanim na miejsce Zełenskiego przyjdzie po raz kolejny jakiś pogrobowiec Bandery, z pogardą patrzący na Lachów i klękający przez Berlinem… „Nie ma niepodległej Polski bez niepodległej Ukrainy” – to wyświechtany i nie do końca oczywisty frazes. Faktem jednak jest, że jeśli chcemy mieć wpływ na to, co się dzieje za naszą wschodnią granicą, i jeśli jednak wolimy tę granicę dzielić z Ukrainą niż z Rosją, a skoro z Ukrainą, to z Ukrainą, z którą łączą nas co najmniej poprawne relacje, wypadałoby przypomnieć sobie o Kijowie. Tym bardziej, biorąc pod uwagę rosnącą grupę Ukraińców nie tylko pracujących, ale i żyjących w Polsce. Zaryzykuję stwierdzenie, że większość z nich to ludzie trochę tacy jak Zełenski i jego ekipa: mówią po rosyjsku i Bandera jest im co najwyżej obojętny, ale nie chcą do Rosji – wolą Zachód, bo tam się zwyczajnie lepiej żyje. Kierują się pragmatyzmem, prostym, racjonalnym rachunkiem. Dlatego można się z nimi dogadać, bez specjalnych ustępstw, za to z obustronnym zyskiem. Bez ideowego zacietrzewienia. Bo po obu stronach granicy wzajemnych relacji uniknąć nie sposób.
Aleksander Kwaśniewski osiągnął wiele dzięki osobistym kontaktom z Łeonidem Kuczmą. Pomijając wszelkie kompromitujące incydenty, był bardzo skuteczny. Dogadywali się jak stary postkomunista ze starym postkomunistą. Niech młodzi, otwarci energiczni, sympatyczni liderzy pójdą w ich ślady. Niech Andrzej Duda skorzysta z doświadczenia starszego kolegi.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.