W jednym z programów publicystycznych prowadzący zapytał mnie o kwestię gender. Najważniejsze było jednak nie to, o co pytał, ale jak. Otóż stwierdził on ni mniej, ni więcej, że to Kościół i prawica sztucznie rozdmuchują ten temat, że to księża i konserwatyści atakują, krytykują, szaty niesłusznie rozdzierają.
Można było mieć wrażenie, że zdaniem dziennikarza to Kościół nagle, wyskakując niczym filip z konopi, bez dania racji i właściwie bez powodu sroży się na biedne feministki. O co w ogóle chodzi? – pytał publicysta z miną niewiniątka. Skąd ta kościelna i prawicowa agresja? Przecież dyskusja o płci to rzecz nauki, a tu takie ataki.
W podobnym tonie przebiega debata na temat sztuki, teatru, literatury. Ileż to razy w ostatnich dniach mogłem przeczytać o tym, że w Polsce zagrożona jest wolność artystyczna, że głupi motłoch pozwala sobie na coraz więcej, że miast Jana Klatę wielbić i chwalić, ośmiela się głowy podnosić i spektakl zrywać?! Coś niebywałego! Toż to najczystsza agresja – słyszę.
Można by zatem sądzić, że w Polsce pojawiła się nowa fala konserwatyzmu. Że tak Kościół, jak i prawicowcy ni z gruszki, ni z pietruszki krucjatę obyczajową rozpoczęli, że wolność obyczajowa i swoboda twórcza są zagrożone. Czyżby?
Prawda, obawiam się, jest całkiem inna. Czyli odwrotna. To rewolucjoniści i radykałowie wszelkiej maści nabrali zuchwałości i z animuszem rzucili się do walki przeciw tradycyjnemu społeczeństwu. To ekstremiści chcieliby wprowadzić nowe reguły wychowania i myślenia. To oni dopuszczają się nieustannej agresji symbolicznej, ciągłej przemocy na znakach tradycji.
Jeszcze kilka lat temu nikomu nie przychodziło do głowy, by zachowania homoseksualne uznawać za normę taką samą jak związek mężczyzny i kobiety. A dziś? Dzisiaj można usłyszeć, że homoseksualiści mają mieć takie same prawa jak… „heterycy”. Rozumieją państwo? To, co wynaturzone, staje się tym samym normą; to, co naturalne, staje się tylko jedną z wielu opcji. Już nie ma podziału na normę i jej brak: wszystko jest neutralne, wszystko obojętne. A kto protestuje przeciw tej manipulacji, przeciw gwałtowi, jaki się na nim dokonuje, ten okazuje się… agresorem.
Podobnie jeszcze kilka lat temu nikt nie wpadłby na pomysł, by jedną z najbardziej szacownych scen teatralnych, jaką był Stary Teatr w Krakowie, oddawać w ręce niedowarzonego skandalisty, który w „Nie-Boskiej komedii” będzie widział dzieło antysemickie i scenę narodową wykorzysta do tresury polskiej świadomości. Dzisiaj ten, komu się to nie podoba i kto ma odwagę przeciw temu występować, staje się… napastnikiem.
Nie, to nie prawica, nie ciemny lud głowy podnosi. Odwrotnie. Głosy biskupów krytykujące ideologię gender czy krzyk widzów obrażanych w Starym Teatrze to oznaki oporu. Mimo wszystko polskie społeczeństwo nie zostało zglajszachtowane przez lewacką poprawność. Jeszcze.