W umowie koalicyjnej nowego niemieckiego rządu została zawarta deklaracja dążenia do federalizacji Unii Europejskiej. Dlaczego takie rozwiązanie byłoby korzystne z punktu widzenia Berlina?
Prof. Tomasz Grzegorz Grosse: Ta deklaracja ma wymiar z jednej strony retoryczny, a z drugiej praktyczny. Jeśli chodzi o ten pierwszy aspekt, to słowo „federacja” bardzo dobrze się w Niemczech kojarzy, w związku z tym nie wywołuje tak negatywnej reakcji jak w przypadku niektórych elit politycznych w Polsce i polskim społeczeństwie. W sensie praktycznym, pomysły towarzyszące federalizacji są korzystne dla Niemiec, ponieważ jako największe państwo członkowskie dzięki tym pomysłom będą miały jeszcze więcej do powiedzenia w Unii Europejskiej, niż do tej pory. Państwa, które są mniejsze, albo mają inne pomysły na temat przyszłości integracji europejskiej mogłyby być wówczas jeszcze bardziej pomijane w procesie decyzyjnym zachodzącym w Unii Europejskiej.
Z drugiej strony często pada argument, że w zglobalizowanym świecie liczą się tylko najwięksi gracze. Może z takiej perspektywy wizja Stanów Zjednoczonych Europy nie byłaby taka zła dla mniejszych państw, w tym również dla Polski?
Ten argument jest w pewnym sensie słuszny, ale musimy pamiętać, że w tutaj mówimy o dwóch wizjach integracji europejskiej i miejsca Polski w Unii Europejskiej.
Pierwsza polega na tym, że duże państwa, takie jak Niemcy, decydują o całej reszcie. Rzeczywiście, jeśli Europa zintegruje się według tej metody, to może być silniejsza w relacjach międzynarodowych, ale będzie ona realizować pomysły i interesy narodowe największych państw. Co w sytuacji, kiedy one wchodzą w ewidentną kolizję z interesami mieszkańców mniejszych krajów? Czy ci mieszkańcy będą się cieszyć z tego, że Europa i niemieckie interesy na arenie globalnej są lepiej reprezentowane?
Tutaj pojawia się ta druga wizja integracji – aby tak wzmacniać Europę i tworzyć taką wspólnotę, żeby interesy słabych i silnych były bardziej zrównoważone. Wtedy można by uniknąć sytuacji takiej, z jaką mamy do czynienia obecnie. Jeżeli Polska ma w kilku zasadniczych sprawach odmienne podejście od Niemiec, to po pierwsze może być stosunkowo łatwo przegłosowana przez Niemcy w instytucjach międzyrządowych, a po drugie może być przyparta do muru poprzez różnego rodzaju oskarżenia dotyczące chociażby praworządności, może być sankcjonowana poprzez groźbę odebrania funduszy europejskich, a tym samym przymuszona do tego, by realizować wizję federacji europejskiej, która jest lansowana przez m.in. Niemców.
Czy rzeczywiście nowa niemiecka umowa koalicyjna wnosi coś nowego do debaty europejskiej? Wszak o federalizacji słyszymy już od wielu lat.
Jeśli chodzi o te pomysły federacyjne, to poza retoryką, czyli otwartym przyznaniem się przez Niemców do tego pomysłu, nie ma tutaj jakiś zupełnie nowych pomysłów, które nie były obecne wcześniej w debacie ustrojowej. W tej umowie koalicyjnej mamy mowę na przykład o wspólnej liście w wyborach do Parlamentu Europejskiego, pomyśle wiodącego kandydata, czyli „spitzenkandidat” - niemiecki pomysł, który już wcześniej był zrealizowany, lub ograniczenie zasady jednomyślnego podejmowania decyzji w unijnych instytucjach, co w najbardziej wyrazisty sposób wspiera najsilniejsze państwa.
Te wszystkie pomysły były już wcześniej dyskutowane, jest tylko próba zebrania tych pomysłów pod szyldem federalizacji i ukazania, jako czegoś pozytywnego dla Europy. Warto wspomnieć, że w 2000 roku Joschka Fisher (ówczesny minister spraw zagranicznych RFN - red.) na Uniwersytecie Humboldta miał dużo bardziej odważne przemówienie z dużo bardziej radykalnymi pomysłami federalizacji. W związku z tym obecne przywołanie federacji ma przede wszystkim wymiar symboliczny. Niemniej ta dyskusja w dalszym ciągu, niezależnie od sprawujących władzę w Niemczech partii, jest korzystana przede wszystkim dla największych państw członkowskich.
W Niemczech popularność zdobywa wizja federalizacji Europy, ale w szeregu państw europejskich popularność zyskują partie i politycy, którzy z dystansem podchodzą do dalszej europejskiej integracji. Czy można powiedzieć, że obecnie w Europie pogłębia się polaryzacja poglądów dotyczących przyszłości Unii Europejskiej?
Z całą pewnością mamy ofensywę promującą rozwiązania federalne, którym przede wszystkim służy Konferencja w sprawie przyszłości Europy. Pod tym szyldem różnego rodzaju siły, które promują ten model, będą starały się przepychać rozwiązania, które są korzystane przede wszystkim dla Niemiec i Francji.
Po drugiej stronie jest oczywiście opozycja w wielu państwach członkowskich, wśród wielu ugrupowań politycznych, które się na federalizację nie zgadzają. Natomiast tak naprawdę w relacjach polsko-niemieckich przyszłość ustrojowa i pomysły dotyczące federalizacji są mniej ważne, choć oczywiście nie bez znaczenia. Najbardziej istotne jest to, że nowy rząd niemiecki w kilku bardzo zasadniczych sprawach dotyczących polityk europejskich ma kompletnie inne podejście niż obecne władze w Warszawie. Ta tzw. federalizacja UE po prostu będzie dodatkowym elementem, który ułatwi forsowanie tych pomysłów, które są zasadniczo sprzeczne z polskimi interesami. Przynajmniej takimi, jakie są definiowane przez obecne władze w Polsce.
A propos relacji Warszawy z nowym rządem niemieckim - często mówi się, że Warszawa zatęskni jeszcze za kanclerz Angelą Merkel. Zgadza się pan z taką tezą?
Absolutnie nie. Polityka Angeli Merkel była niekorzystna dla Polski, natomiast teraz będziemy mieli jeszcze wzmocnienie tych wszystkich trendów. Polityka obecnego rządu się jeszcze bardziej zaostrzy w tych wszystkich elementach, które już wcześniej były widoczne, a które są zasadniczo dla nas niedobre. Myślę tutaj przede wszystkim o polityce migracyjnej, o presji związanej z praworządnością i odbieraniem funduszy Polsce i wreszcie o polityce energetyczno-klimatycznej, która w obecnym kształcie jest niekorzystna i dla polskich gospodarstw domowych i dla konkurencyjności polskiej gospodarki. Na sam koniec, postulaty wprowadzenia kolejnych głosowań większością kwalifikowaną w politykach europejskich, które forsuje nowy niemiecki rząd, a o których wspominała już kanclerz Merkel, w dalszym ciągu są dla nas niedobre, dlatego że przy obecnej koniunkturze i różnicach programowych powodują, że głos polski będzie jeszcze gorzej słyszany niż do tej pory.
Po co kanclerz Olaf Scholz wybiera się 12 grudnia z wizytą do Polski?
W moim przekonaniu różnice pomiędzy obu rządami są tak duże, że ta wizyta w zasadzie jest kurtuazyjna i mająca pokazać, od strony marketingu politycznego, dobrą wolę Niemców do ułożenia relacji z Warszawą. Nie jest zapowiedzią jakiejkolwiek zmiany polityki niemieckiej w stosunku do Polski.
Papierkiem lakmusowym podejścia nowego rządu niemieckiego do Polski powinno być to, czy zmieni swoją politykę wobec nakładania sankcji finansowych na Warszawę wynikającą ze sporu o praworządności i wartości europejskie. Przewiduję, że takiej zmiany nie będzie, a to jest najważniejszym czynnikiem z punktu widzenia relacji między obu rządami. Można wymienić przynajmniej jeszcze kilka innych sporów, np. Nord Stream 2, politykę klimatyczną, politykę energetyczną, politykę migracyjną i szereg innych. W zasadzie w żadnych z tych obszarów Niemcy nie proponują zasadniczego zwrotu swojej polityki w stosunku do kierunku obranego przez kanclerz Merkel. Wręcz odwrotnie - zaostrzają groźby lub zwiększają presje na Warszawę, żeby to Warszawa zmieniła swoją politykę. Jeśli więc w ten sposób, dość asymetryczny i patrymonialny, Berlin podchodzi do Warszawy, to znaczy że te wizyty są dużo bardziej kurtuazyjne i mają robić ogólnie dobre wrażenie jakoby dobrej woli rządu w Berlinie, a nie w sensie realnym zmieniają politykę władz niemieckich.
Dlatego władze w Warszawie powinny zrewidować swoją dotychczasową politykę europejską. Być może należy zdjąć dyplomatyczne aksamitne rękawiczki i założyć rękawice bokserskie. W każdym razie dotychczasowa polityka kolejnych ustępstw, opierająca się na zaufaniu wobec niemieckich deklaracji - nie przynosi większego skutku. Politycy w Berlinie najwyraźniej bardzie słuchają polskich polityków opozycji, aniżeli przedstawicieli rządu.
Czytaj też:
Marine Le Pen: Europa Narodów jest możliwa. Pamiętajmy, że zaczęła się w Warszawie!Czytaj też:
Adamowicz: Jestem za federalizacją Unii Europejskiej
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.