W dyskusjach na temat kary śmierci jej przeciwnicy wskazują zwykle na dwa powody, dla których nie należy jej współcześnie stosować. Po pierwsze – mówią – łatwo o pomyłkę. Nigdy nie można mieć całkowitej pewności, czy nie doszło do błędnego wskazania sprawcy. Lepiej zatem – dowodzą – w ogóle zrezygnować z wymierzania kary głównej, niż dopuścić do sytuacji, w której skazany i stracony zostanie ktoś, kto na nią nie zasłużył.
Po drugie – i to jest argument nie mniej ważki – istnieją dziś skuteczne i sprawdzone sposoby trwałego odizolowania przestępcy. Może dawniej, przed wiekami, kiedy jeszcze system penitencjarny nie był dość rozwinięty, kara śmierci miała sens. Obecnie wszelako, twierdzi się, takiej potrzeby nie ma. Skazaniec, nawet człowiek, który winny jest najpotworniejszych zbrodni, nawet ten, co do którego można sądzić, że po wyjściu na wolność mógłby zabijać, może być skutecznie kontrolowany. Brzmi to rzeczywiście całkiem przekonująco. Brzmi. Tyle że sprawa Mariusza Trynkiewicza zdaje się najlepszym dowodem słabości obu tych argumentów. Nie ma tu wątpliwości co do winy. Nikt nie podważał, nikt nie kwestionował prostego faktu, że człowiek ten zabił czworo dzieci. Są zatem przypadki, kiedy wina nie budzi wątpliwości i z całkowitą pewnością można ustalić tożsamość zabójcy.
Więcej – z dużym prawdopodobieństwem można przyjąć, że Trynkiewicz po odsiedzeniu tylu lat w więzieniu pozostał niebezpieczny. Nie słyszałem, by ktoś odważył się zapewnić społeczeństwo, że nic mu nie grozi. Krótko mówiąc: nie udało się znaleźć innego, lepszego niż wykonanie kary głównej sposobu zabezpieczenia społeczeństwa przed potencjalnie niebezpiecznym zabójcą. Gorzej. Można dowodzić, że wszystko to, co się działo z Trynkiewiczem, jest dowodem na to, że właśnie współczesność nie sprzyja zbudowaniu takiego bezpiecznego, pewnego systemu izolacji morderców. Zbyt zmienne jest bowiem prawo, zbyt wielu jest zwolenników łagodności, zbyt kapryśni są sędziowie i politycy, aby mógł powstać system, który dawałby niewinnym ludziom taką pewność ochrony przed mordercami, jaką dawało im niegdyś stosowanie kary śmierci.
Powstał system, który nie daje ani poczucia bezpieczeństwa, ani poczucia sprawiedliwości. To pierwsze ma być zapewnione byłemu mordercy. Zamiast pokazać przynajmniej jego obecną twarz, zamiast choć ostrzec przed nim, władze skupiają się na… daniu mu ochrony. To drugie zaś odrzuca się w imię fałszywego współczucia – współczuje się temu, który przeżył, tych, których zabił, puszcza się w niepamięć. Czy jest czymś słusznym, aby człowiek, który zabił czworo dzieci, wyszedł na wolność po dwudziestu paru latach? Cztery ludzkie życia na jednej szali, 25 lat więzienia (a choćby 30 czy 40) na drugiej. Tanio, trzeba przyznać, wyceniamy ludzkie życie. Po sześć lat na dziecko. Naprawdę tanio.