Akurat w tym dniu, kiedy premier Polski przekonywał w Sejmie do szybkiego przyjęcia euro, prezes Narodowego Banku Polskiego w wywiadzie dla dziennika Wall Street Journall zaprezentował stanowisko przeciwne. Ta zbieżność daty publikacji z naszą debatą parlamentarną jest pewnie przypadkowa (wątpliwe, by ktokolwiek w Ameryce w ogóle o niej wiedział) ale na pewno znacząca.
Marek Belka mówi w WSJ, że wejście do wspólnej waluty może Polsce dać korzyści tylko wtedy, gdy będziemy konkurencyjni w stosunku do krajów już tam będących. Na razie nie jesteśmy. Nie mamy do sprzedania wyrobów zaawansowanych technologicznie, a te, które sprzedajemy, sprzedajemy dzięki wyrównującemu szanse mechanizmowi kursowemu. Dopóki ten stan rzeczy trwa, rezygnacja ze złotego przyniesie nam straty, a nie zyski. Zyskiem będzie „przystąpienie do centrum strefy euro, a nie do jej peryferiów”, ujmuje to Belka.
To rzeczy oczywiste. Ale premier o nich nie wie, albo udaje, że nie wie. Skupiając się całkowicie na kwestii „kryteriów zbieżności”, namawia nas właśnie do tego, przed czym Marek Belka przestrzega − do wejścia „na peryferia” strefy euro. I szafuje tanią retoryką, insynuując przeciwnikom jego niewczesnej gorliwości bezpodstawne fobie. Czy powie to samo o wyważonych i fachowych słowach szefa NBP, którego sam przecież politycznie wykreował?
Nie powie, ale dlatego, niestety, że wywiadu w WSJ prawdopodobnie nie przeczyta. Większość Polaków również. Już o to zadbają media będące na jego propagandowej służbie.