DoRzeczy.pl: Jak ocenia Pan propozycję prezydenta Andrzeja Dudy dotyczącą likwidacji Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego?
Marcin Romanowski: Trzeba przyjąć ze zrozumieniem fakt, że pan prezydent podejmuje inicjatywę. Warto pamiętać o tym, że to właśnie projekty prezydenckie z 2017 roku, kompromisowe wobec instytucji europejskich, są teraz przedmiotem krytyki, orzeczeń Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, a także źródłem chaosu i anarchii, który tworzy grupa rozpolitykowanych sędziów. Przysłuchując się temu, co mówił pan prezydent, należy mieć uzasadnioną obawę, czy przedstawiony projekt rozwiązuje te problemy. W mojej ocenie nie. To niestety brnięcie głębiej w tę ślepą uliczkę kompromisu, którego druga strona tak naprawdę nie chce. I który na zasadach narzuconych przez opozycję, Berlin i Brukselę nie jest możliwy. Dał temu wyraz pan Marcin Warchoł, który mówił o tym na konferencji prasowej.
Trzeba zwrócić uwagę na jedną podstawową rzecz. Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu podważył status sędziów Izby Cywilnej Sądu Najwyższego, czyli między innymi pani profesor Manowskiej, Pierwszej Prezes SN. Tutaj leży zasadniczy problem, który należy rozwiązać. W naszej ocenie nie jest on rozwiązywalny bez rezygnacji z polskiej suwerenności i porządku prawnego RP, w którym Trybunał Konstytucyjny rozstrzyga o kwestiach konstytucyjnych. Bruksela i Berlin chce grać na zupełnie innych zasadach. Problem leży zatem nie tam, gdzie go definiuje projekt prezydencki, ale w podważaniu prawa polskiego parlamentu o decydowaniu o kształcie konstytucyjnych organów państwa, Krajowej Rady Sądownictwa w pierwszej kolejności. A projekt pana prezydenta tego problemu nie rozwiązuje. Bo nie da się go rozwiązać bez istotnej zmiany podejścia Berlina i Brukseli, bez rezygnacji przez te ośrodki z prób zmiany rządów w Polsce, bez zaprzestania zawłaszczania władzy przez instytucje centralne UE kosztem kompetencji państw członkowskich i łamania traktatów europejskich.
Najwyższa pora żeby zrewidować nasz stosunek wobec ciągnących się w nieskończoność żądań zachodniego establishmentu, polityka ustępstw nie zaprowadziła nas do rozwiązania sporu, a wręcz go rozogniła i pokazała Brukseli i Strasburgowi, że bez obaw podważać decyzje suwerennego państwa jakim jesteśmy. A koncesje na rzecz polityków w togach, którym daje się kolejne narzędzia do obrony swoich kastowych interesów, przypomina gaszenie pożaru benzyną.
W zamian za to prezydent chce powołania Izby Odpowiedzialności Zawodowej. To dobry pomysł?
Sama propozycja jest połowiczna. Poza tym, idzie niestety w kierunku szukania jeszcze dalej idącego kompromisu z nadzwyczajną kastą oraz z Brukselą. Widzimy, że te próby nie mają sensu, ponieważ TSUE, a także przedstawiciele starych środowisk sędziowskich nie chcą takich rozwiązań. W mojej ocenie jest to działanie nieefektywne. Proszę zauważyć, że proponuje się, aby w skład Izby Odpowiedzialności Zawodowej wchodzili sędziowie wylosowani z obecnego składu, a więc również ci starzy sędziowie, którzy niejednokrotnie zostali nimi z nadania Rady Państwa i otrzymali podpis generała Wojciecha Jaruzelskiego na nominacjach sędziowskich. Mieliby tam być również ci sędziowie, którzy podejmowali bezprawne uchwały kwestionujące konstytucyjne prerogatywy Prezydenta. Teraz oni mają decydować o odpowiedzialności dyscyplinarnej sędziów czy przedstawicieli innych zawodów prawniczych, które są przecież z zawodami zaufania publicznego. To oznaczałoby pewne kuriozum.
Prezydent stwierdził, że przekonuje go argument o uprzywilejowanej pozycji sędziów Izby Dyscyplinarnej.
Trudno się zgodzić z tą oceną. Oczywiście te nadzwyczajne, szczególne regulacje instytucjonalne wobec Izby Dyscyplinarnej miały na celu zagwarantować jej niezależność w sytuacji, kiedy pierwszym prezesem była Małgorzata Gersdorf, a w całym Sądzie Najwyższym zdecydowaną większość stanowili starzy sędziowie, którzy jawnie sprzeciwiali się tym regulacjom wprowadzającym realną, wyważoną odpowiedzialność dyscyplinarną. W obecnej sytuacji to wyobcowanie Izby Dyscyplinarnej być może nie jest tak bardzo potrzebne. Ale nie do zaakceptowania jest rozwiązanie, w której o odpowiedzialności dyscyplinarnej będą decydować sędziowie SN, którzy kwestionują status tych nowych i robią to w sposób otwarty, negując prerogatywy prezydenta, demokratyczne decyzje polskiego parlamentu i kompetencje Trybunału Konstytucyjnego. W mojej ocenie takie osoby nie powinny być w ogóle sędziami, ponieważ takie zachowanie ich całkowicie dyskwalifikuje, jest sprzeczne prawem, z interesem Rzeczypospolitej w imieniu, której wydają wyroki. Tymczasem propozycja prezydenta może zapewnić wzajemną ochronę nadzwyczajnej kasty i na dobre uniemożliwić realną reformą sądownictwa. W ten sposób wrócilibyśmy do zasady „żeby było, tak jak było”.
Ministerstwo Sprawiedliwości przygotowało własny projekt reformy Sądu Najwyższego. Czy w tej sytuacji Pańskim zdaniem jest możliwe wypracowanie wspólnego stanowiska z prezydentem?
Co prawda nasz projekt nie ujrzał jeszcze światła dziennego, ale był konsultowany z panem prezydentem. Zawiera on rozwiązania, które mają zreformować Sąd Najwyższy. Wszyscy się zgadzamy, że zmiany są potrzebne i jesteśmy otwarci na dyskusję. Nie może jednak to być prosta likwidacja Izby Dyscyplinarnej, ponieważ będzie to działanie pod dyktando Brukseli, równoznaczne z wywieszanie białej flagi wobec TSUE. W ten sposób przyznajemy, że Polska nie jest krajem suwerennym, a władze UE wbrew traktatom i polskiej konstytucji mogą podejmować bezprawne działania i zmieniać decyzje podjęte przez demokratycznie wybrany rząd. Po drugie, ta reforma musi realna, a tutaj mamy do czynienia z działaniem „Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek”. Chaos, z którym mamy do czynienia na skutek decyzji prezydenta z 2017 roku, to kierunek odwrotny do oczekiwanego. Zamiast pogłębiać ten stan, musimy się końcu zdecydować na realną reformę wymiaru sprawiedliwości, a nie szukać pseudo-kompromisów.