Kryzys na własne życzenie
  • Paweł LisickiAutor:Paweł Lisicki

Kryzys na własne życzenie

Dodano: 
Bartłomiej Misiewicz, były rzecznik MON
Bartłomiej Misiewicz, były rzecznik MON Źródło: PAP / Leszek Szymański
Chciałem powiedzieć kilka słów o tej bulwersującej sprawie, która dziś znalazła się w mediach: chodzi o pana Misiewicza – to jedno zdanie prezesa Jarosława Kaczyńskiego, które wypowiedział na zakończenie środowej konferencji prasowej, skądinąd poświęconej budowie pomników smoleńskich, wywołało burzę.

I nic dziwnego, zważywszy na skutki: najpierw zawieszenie Bartłomieja Misiewicza w prawach członka partii, następnie jego rezygnacja z pracy jako pełnomocnika PGZ, wreszcie powołanie komisji badającej ewentualne nadużycia.

Wszystko musi tutaj zaskakiwać. Po pierwsze, jak to się stało, że skądinąd niezbyt ważna postać Bartłomieja Misiewicza stała się przyczyną sporu prezesa PiS z szefem MON, Antonim Macierewiczem? Dlaczego na jego temat musieli wypowiedzieć się: prezydent, premier, ministrowie? Dlaczego nie dało się załatwić sprawy tak, jak to zwykle się robi, czyli podczas rozmów w cztery oczy? Wreszcie, dlaczego Antoni Macierewicz wykazał się aż takim uporem w obronie swojego protegowanego, że gotów był osłabić PiS?

Tego bowiem, że kariera Misiewicza i jego kolejne funkcje w instytucjach i firmach kontrolowanych przez państwo są dla PiS ogromnym, coraz większym obciążeniem wizerunkowym, tłumaczyć nie trzeba. Misiewicz, trochę wskutek własnych błędów, trochę z powodu medialnej nagonki, stał się symbolem karierowiczostwa i arogancji. Szef MON mógł sam znacznie wcześniej pozbyć się problemu i swego asystenta odstawić na boczny tor. Tyle że tego nie zrobił. Wydaje się, że uznał, iż Misiewicz będzie symbolem jego własnejniezależnej pozycji w PiS. Że były rzecznik MON jest swoistym sztandarem, znakiem niezależności, również w relacji do partii rządzącej. Antoni Macierewicz liczył zapewne na to, że jego zaangażowanie w wyjaśnianie katastrofy smoleńskiej zapewnia mu coś w rodzaju wewnętrznego immunitetu. Stoi za nim przecież wierny, własny elektorat, ludzie, którzy święcie wierzą w zamach w Smoleńsku i którzy widzą w ministrze Macierewiczu jedynego sprawiedliwego, który w końcu do pełnej prawdy, prawdyo zamachu, dojdzie. Nawet jeśli to mniejszość wyborców PiS, to jest to grupa na tyle pokaźna, że jej poparcie dawało mu poczucie bezpieczeństwa. Rzeczywiście, Antoni Macierewicz okazał się człowiekiem od rzeczy niemożliwych. Gdyby nie jego stalowa wręcz wola, trudno byłoby sobie wyobrazić, że pojawi się komisja naukowców, która ogłosi, mimo braku dowodów, iż w kadłubie Tu-154M doszło do wybuchu bomby termobarycznej.

Jednak najwyraźniej Antoni Macierewicz się przeliczył, nie docenił – widać – pragmatyzmu, politycznego wyczucia ani refleksu prezesa PiS. Nie ma bowiem wątpliwości, że szybka reakcja Jarosława Kaczyńskiego była jedynym sposobem, żeby chronić partię przed kolejnymi stratami wizerunkowymi. Uczciwość to cecha absolutnie podstawowa w wizerunku PiS, a kariera Misiewicza ją podważała. Jest jednak i druga strona medalu: to, że w ogóle do publicznej interwencji prezesa PiS musiało dojść, pokazuje,że wbrew dominującej opinii jego władza w partii wcale nie jest aż tak bezwarunkowa. Komisja to rozwiązanie nadzwyczajne i wcale nie świadczy o sile prezesa. Jedno jest pewne: PiS stanął w obliczu wewnętrznego konfliktu i to, trzeba dodać, wyłącznie na własne życzenie. Na pewno najbardziej musi się z niego cieszyć opozycja.

Artykuł został opublikowany w 16/2017 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także