Malczewski: Bez eksportu polski sektor mleczarski upadnie

Malczewski: Bez eksportu polski sektor mleczarski upadnie

Dodano: 
Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjne Źródło: pxhere.com
Musimy zacząć poważnie działać nad dywersyfikacją, pozyskiwaniem i rozbudowywaniem kolejnych rynków. Dla polskiego mleczarstwa kluczowe są właśnie Chiny – mówi portalowi DoRzeczy.pl Jarosław Malczewski, prezes Polskiej Grupy Mleczarskiej oraz B-2M Sp. z o.o.

DoRzeczy.pl: Eksportujemy dużo mleka na daleki Wschód, ale Chińczycy myślą, że piją niemieckie mleko. Jak to możliwe?

Jarosław Malczewski: Polska produkuje średnio 12 miliardów litrów mleka rocznie, z czego ponad 30 proc. na eksport. Potężnymi odbiorcami są Unia Europejska oraz Chiny. Problem w tym, że to, co udaje nam się eksportować za Odrę, jest później reeksportowane do Państwa Środka – stąd pojawiające się co jakiś czas przekonanie, że "Chińczycy piją niemieckie, czy holenderskie mleko". Niestety, tracimy na tym pieniądze, które zamiast nas, Niemcy zarabiają na pośrednictwie.

Czy Polska jest na to skazana? Musimy być niemieckim zapleczem?

Absolutnie nie jesteśmy na to skazani. Chociażby z tego powodu, że nasza produkcja rolna nie jest jeszcze tak intensywna, jak na Zachodzie. Mamy przestrzeń, mamy miejsce, mamy wiedzę i know-how. Potrzeba dobrej woli i wsparcia państwa. W końcu mamy rynki i jesteśmy w stanie zwiększyć naszą produkcję przynajmniej dwukrotnie. Pamiętajmy jednak, że nadal największym partnerem gospodarczym Polski są Niemcy. Musimy zacząć poważnie działać nad dywersyfikacją, pozyskiwaniem i rozbudowywaniem kolejnych rynków. Dla polskiego mleczarstwa kluczowe są właśnie Chiny.

To trudny partner?

Trudny i bardzo wymagający. Wejście na tamten rynek nie jest łatwe, ale jak pokazują Stany Zjednoczone, Niemcy, Francja, Holandia czy Włochy – bardzo korzystne gospodarczo. Natomiast trzeba pamiętać, że bez udziału służb dyplomatycznych i rządu nie będziemy w stanie osiągnąć odpowiedniego poziomu wymiany handlowej z Chinami. Proszę mi uwierzyć, że same rozwiązania polityczne nie będą wystarczająco skuteczne. Potrzeba rozmów z praktykami, którzy zjedli zęby na współpracy z tamtejszymi firmami.

Prezes Instytutu Gospodarki Rolnej mówił niedawno o potrzebie stworzenia silnego i konstruktywnego zespołu np. przy Ministerstwie Rolnictwa, który wspierałby polskich producentów rolnospożywczych w ekspansji na chiński rynek.

To wszystko będzie służyło bogaceniu się państwa. Dlatego inicjatywa proponowana przez zespół Instytutu Gospodarki Rolnej wymaga wszechstronnego poparcia i powinna być natychmiast realizowana. Stworzenie grupy roboczej ds. wymiany handlowej produktów rolno-spożywczych z Chinami – o co postuluje prezes IGR Szczepan Wójcik, ale również środowisko producentów rolnych – to rzecz kluczowa i niezbędna. Musiałoby to być jednak realne gremium złożone z przedsiębiorców, producentów, ekspertów i polityków. Wypracowane tam metody mogłyby wpłynąć na przyspieszenie naszych działań i pomóc w wymianie handlowej z Państwem Środka.

Czy Polska jest w stanie wytwarzać dużo więcej i przez to dużo więcej eksportować?

Naturalnie, jak wspomniałem – samo mleczarstwo mogłoby podwoić swoją produkcję – potrzeba tylko otwarcia na rynki dalekowschodnie. Nie wiem, czy istnieje potrzeba, abyśmy uzależniali się od sprzedaży naszego mleka na wewnętrznym unijnym rynku i patrzyli, jak Niemcy, czy Holendrzy zarabiają na marżach eksportując je dalej. Nie mówię, że proces polskiej ekspansji będzie łatwy, ale jest realny. Niestety, znajdujemy się w dosyć niekorzystnej sytuacji. Musimy też wzbudzić w sobie świadomość tego, jakie czynniki – poza tymi podstawowymi – wpływają na kondycję naszej gospodarki i produkcji rolno-spożywczej ogółem. W grę nie wchodzi bowiem wyłącznie opłacalność i konkurencyjność, a nawet bariery związane z certyfikacją, odmienną kulturą i nawykami konsumenckimi.

Co ma Pan na myśli?

Rzeczy niezależne od nas, np. takie, jak polityka. Niestety.

To znaczy?

Chiny prowadzą klasyczną formę wymiany handlowej, którą w skrócie można opisać zdaniem "nie ma nic za darmo”. Chodzi o to, że za możliwość zarabiania na ich rynku, kraj który chce z nimi handlować również powinien coś kupić, a już z pewnością traktować po partnersku.

Tymczasem Chiny po raz kolejny sygnalizują, że bardzo nie podoba im się polityka części państw polegająca na wykluczaniu ich firm z udziału w przetargach w Europie.

Chiny wysyłają ciche komunikaty, chociażby takie jak ten podczas rozmowy ministrów spraw zagranicznych ChRL i Polski – na którym padło zdanie "Chiny mają nadzieję, że Polska zapewni sprawiedliwe, otwarte i niedyskryminujące środowisko inwestycyjne i biznesowe dla wszystkich przedsiębiorstw zagranicznych, w tym chińskich”. Ta sytuacja pokazuje, jak ważne są relacje i właściwe rozumienie własnych interesów – szczególnie, gdy w grę wchodzi eksport. Zresztą ta sprawa ma kolejne, jeszcze jedno dno, które na pozór nie miało nic wspólnego z polityką rolną, ale na niej może się poważnie odbić. Można to zobrazować na przykładzie Niemiec, które swój wzrost gospodarczy i to podczas pandemii zawdzięczają właśnie eksportowi do Chin. Ponad połowa handlu zagranicznego tego kraju jest wysyłana w tamtym kierunku. Najważniejszym towarem eksportowym Niemiec są pojazdy mechaniczne. Tylko w roku 2020 ich łączna wartość osiągnęła poziom 187,4 mld euro - co odpowiada ponad 15 procentowemu udziałowi w całkowitym niemieckim eksporcie. Trzeba więc przyznać, że jest o co grać. Jednym z najważniejszych odbiorców samochodów z Niemiec są Chiny – bez tego rynku polityka eksportowa Berlina zadrżałaby w posadach i w znaczący sposób wpłynęłaby na tamtejszą gospodarkę. Władze w Pekinie zdają sobie z tego świetnie sprawę. Gdy w roku 2019 w niemieckich mediach zaczęły pojawiać się pierwsze informacje o możliwości wykluczenia jednej z chińskich firm z możliwości udziału w przetargach na budowę sieci internetowej, to niemalże natychmiast głos zabrał chiński ambasador w Niemczech, który przypomniał, że firmy z RFN sprzedają w ChRL miliony samochodów dodając, że jakiekolwiek próby wykluczania udziału chińskich podmiotów z rywalizacji na wolnym rynku zakończą się odpowiednią reakcją gospodarczą.

I co się wydarzyło?

Niemcy dostrzegając to zagrożenie rozpoczęły „odgrzewanie” starych znajomości, panicznie poszukując nowych miejsc dla zbytu produkowanych przez siebie pojazdów. Wystarczająco chłonnym okazał się rynek Ameryki Południowej, znany pod hiszpańską nazwą Mercosur (MercadoComún del Sur – Wspólny Rynek Południa). W połowie 2020 roku coraz głośniej zaczęło się mówić o porozumieniu pomiędzy Niemcami, a krajami skupionymi wokół Mercosur. Układ był prosty: Ameryka Południowa odbiera od Niemców samochody, a Niemcy otwierają rynek Unii Europejskiej na tamtejszą wołowinę – oczywiście kosztem rolników i producentów z Europy – ale kto przejmowałby się rolnictwem, gdy w grę wchodzą interesy gospodarcze Niemiec. Bezwzględność stosowanych środków nie jest, a przynajmniej nie powinna być w biznesie nowością.

Niemcy wystraszyły się tąpnięcia w ich gospodarce i ewentualnego braku możliwości sprzedaży pojazdów do Chin.

Nic dziwnego, że słysząc podobne głosy w Polsce, nasi przedsiębiorcy rolni również zaczynają obawiać się o utrzymanie eksportu „za Wielki Mur”. Ostatnią rzeczą, o której chcielibyśmy słyszeć to sankcje. Mogę to wykazać na przykładzie mojego sektora, czyli mleczarstwa. Jako państwo znajdujące się pomiędzy wielkimi mocarstwami powinniśmy prowadzić bardzo wyważoną i ostrożną grę – bo gospodarką nie kierują jeden czy dwa czynniki. Jest ich znacznie więcej. Na wzrost średniej ceny mleka w Polsce znacząco wpłynął przede wszystkim eksport i to eksport odpowiada za to, że gospodarstwa rolne w Polsce jeszcze żyją. Gdyby były one oparte wyłącznie na rynku krajowym, to produkcja byłaby już dawno poniżej i tak bardzo wysokich jej kosztów. Ranga eksportu jest więc bardzo istotna. Przede wszystkim jest on bardziej opłacalny, niż produkcja wewnętrzna i to nie tylko w Polsce, ale jest to trend występujący w całej Unii. Gdyby doszło do załamania sytuacji, lub nie daj Boże wprowadzenia istotnych ograniczeń to jak domino zaczną upadać kolejne klocki całej tej układanki; od gospodarki, przez przetwórnie, aż po najważniejszy element, czyli rolników odpowiedzialnych za produkcję surowca.

Zbawienny wpływ eksportu – czyli koła zamachowego każdej gospodarki mamy więc odhaczony – co dalej?

Na przykład to, że Polska jest uzależniona od gospodarki niemieckiej i każde tąpnięcie na rynku za Odrą ma i będzie miało wpływ na nasz rynek wewnętrzny. Katastrofalne w skutkach będzie też miało osłabienie polskiego eksportu – nie tylko ze względu na brak możliwości pozyskania w krótkim czasie kolejnych rynków zbytu, ale natychmiastowe przełożenie tej sytuacji na ceny na rynku wewnętrznym.

Jest jednak światełko w tunelu wskazujące, że kierunek zwiększenia eksportu na chłonny rynek Chin znajduje się w agendzie polskich władz. W lipcu rządowy serwis trade.gov.pl przygotował pewne zestawienie na temat eksportu żywności do Chin zachęcając polskich producentów – do czynnego udziału w ekspansji na największym rynku na świecie. Czytamy tam m.in. Chiny to najludniejszy kraj świata i jednocześnie druga największa gospodarka na świecie. W 2021 r. PKB tego kraju wyniosło 17,7 bln USD, a PKB per capita przekroczyło 12 551 USD. Chiny posiadają największe rezerwy walutowe spośród wszystkich innych państw oraz są największym eksporterem i drugim największym importerem na świecie. To wszystko sprawia, że wielu przedsiębiorców zainteresowanych jest rozpoczęciem eksportu do Chin, zwłaszcza eksportu żywności”.

To cieszy, ale niestety nadal nie uspokaja branży mleczarskiej.Polska eksportuje do Chin produkty rolno spożywcze o wartości 250 milionów dolarów. Spośród niedługiej listy czołowe miejsce zajmują właśnie produkty mleczne, a wartość ich eksportu stanowi 150 milionów dolarów. Z resztą Chiny w ogóle są największym na świecie odbiorcą tychże produktów. Dlatego nie tylko Polska czy unia, ale i światowa gospodarka są uzależnione od eksportu do Chin. Dlatego wszelkie ograniczenia mogą bardzo poważnie wpływać na nasz rynek.

Co by się wydarzyło, gdyby Chiny zrezygnowały z importu polskiego mleka i artykułów mleczarskich z Polski?

Czeka nas całkowita recesja w branży mleczarskiej i powtórka z roku 2008 i 2009. Nie wszyscy pamiętają jak wówczas zatrząsł się rynek mleka. Nie chcę nawet myśleć o prawdopodobieństwie rozwoju takiego scenariusza. Przypomnę tylko, że ceny skupu spadły wówczas do 70, a nawet 60 groszy, przy kosztach produkcji 1,25 zł – 1,30 zł, był to najgłębszy kryzys na rynku mleka notowany od 30 lat i to w całej gospodarce światowej. Dlatego ważne są rozważne decyzje i współpraca polskich producentów razem z polskim rządem.

Czytaj także