Miliardy dla Koreańczyków, polskie MiGi dla Ukraińców. Teraz
  • Grzegorz JaniszewskiAutor:Grzegorz Janiszewski

Miliardy dla Koreańczyków, polskie MiGi dla Ukraińców. Teraz

Dodano: 
MiGi 29. Zdj. ilustracyjne
MiGi 29. Zdj. ilustracyjne Źródło:PAP/EPA / MAXIM SHIPENKOV
Zakupy uzbrojenia dokonane ostatnio przez polski resort obrony w Republice Korei wywołały duży oddźwięk w mediach i społeczeństwie.

Ich tryb ze względu na "pilną potrzebę", a przede wszystkim kwoty, jakie przyjdzie zapłacić za pozyskany sprzęt – sprawiły, że sprawą zainteresowały się nawet osoby, na co dzień nie interesujące się sprawami polskiej obronności.

Czołgi, haubice, samoloty

O ile zakup i produkcja w Polsce docelowo 1000. czołgów K 2 nie wzbudziły większych kontrowersji, to już pozyskanie w podobny sposób 600. armatohaubic K 9 spowodowało ostrą krytykę. Pojawiły się przypuszczenia, że spowoduje to zaprzestanie produkcji nowoczesnych, polskich armatohaubic Krab.

Oliwy do ognia dolał prezes produkującej Kraby Huty Stalowa Wola Bartłomiej Zając, który podał się dymisji po ogłoszeniu planów zakupu koreańskich dział. Jednak największe emocje wzbudził zakup 48. samolotów FA-50.

Najbardziej zaawansowane

Polskie Siły Powietrzne od dawna wyróżniały się posiadanym nowoczesnym sprzętem. Przynajmniej na tle reszty polskiego wojska. W latach 2006 – 2008 Polska pozyskała 48 nowych samolotów wielozadaniowych F-16. W latach 2003 – 2013 pozyskano 16 nowoczesnych samolotów CASA C-295. Pełnią one funkcję konia roboczego dla polskich sił zbrojnych, wyręczając często w zadaniach większe, ale leciwe i zawodne Herkulesy. Również szkolnictwo wojskowe nie miało powodów do narzekań. Do końca bieżącego roku do Polski mają trafić ostatnie z zamówionych 16 samolotów Leonardo M-346 Bielik, przeznaczonych głównie do szkolenia kandydatów na pilotów.

Była to znacząca różnica jakościowa w porównaniu do pozostałych rodzajów sił zbrojnych, użytkujących głównie posowieckie albo zachodnie, ale zużyte nieraz do granicy wyeksploatowania uzbrojenie. Taki kierunek modernizacji przy ograniczonych środkach był zresztą słuszny, bo bez sprawnego i skutecznego lotnictwa nie można było myśleć o obronie kraju.

Nie wszystko jednak wyglądało tak dobrze. Do dzisiaj pozostaje w służbie 18 pozyskanych w latach 80tych samolotów Su – 22. MON latami upierał się, że samoloty te zdolne są do wykonywania misji bojowych. W rzeczywistości ich zdolności w tym zakresie są znikome. Samoloty ze względu na swoją konstrukcję nie posiadają radaru i nazywane są „ślepym bokserem”. Zgrupowane w dwóch eskadrach w 21. Bazie Lotnictwa Taktycznego w Świdwinie wykorzystywane są w praktyce jedynie do szkolenia i podtrzymywania nawyków pilotów.

Nieco lepiej sprawa wygląda z myśliwcami frontowymi MiG – 29. Polska posiada 28 względnie nowych i modernizowanych samolotów stacjonujących w bazach lotniczych w Malborku i Mińsku Mazowieckim. Mogłyby one posłużyć jeszcze kilka lat. Przynajmniej do czasu pozyskania w ramach programu "Harpia" samolotów F-35 zamówionych w 2020r. Ich pierwsza eskadra ma pojawić się nad Wisłą prawdopodobnie w 2026 r., natomiast druga do roku 2030.

Brak czasu i niewielki wybór

Sytuacja zmieniła się diametralnie w lutym 2022 r., kiedy Rosja zaatakowała Ukrainę. Zakupy uzbrojenia i modernizacja przyspieszyły nie tylko w Polsce. Dotyczyło to również Sił Powietrznych. Odwlekana latami modernizacja pozostałej części ich floty stała się palącym problemem. Jeszcze większym stał się wybór odpowiedniego i dostępnego samolotu, mogącego zastąpić Su-22 i MiGi-29.

Dostępne opcje obejmowały zakup kolejnych F-16 albo pozyskanie samolotów zupełnie innego typu. Nowe F-16 z różnych względów były niemożliwe do uzyskania w rozsądnym czasie. Na przykład dostawa ośmiu samolotów dla Bułgarii, zamówionych w 2019 r., z terminem dostaw od 2023 r. opóźni się o co najmniej 2 lata. Podobnie jak i samolotów dla Słowacji, Maroka i Tajwanu. Przyczyną ma być pandemia i polityka Lockheed Martin, który koncentruje się na produkcji F-35. Pozyskanie nowych samolotów F-16 dla Polski byłoby możliwe najprawdopodobniej dopiero około 2028 – 2030 r.

Używanymi F-16 dysponuje jeszcze kilka państw europejskich, ale zwykle są one mocno wyeksploatowane i wymagałyby głębokich modernizacji. Zakupu takiego dokonała ostatnio Rumunia, skupując mocno wyeksploatowane, jedne z najstarszych będących jeszcze w służbie F-16 z Norwegii. Rumunii byli jednak w praktyce pod ścianą, zarówno ze względu na możliwości finansowe, jak i konieczność wymiany pochodzących z lat sześćdziesiątych, chociaż mocno zmodernizowanych MiGów-21. Równie zużyte, umożliwiające eksploatacje jeszcze przez około pięciu do dziesięciu lat samoloty można było pozyskać z Belgii albo Danii. Podobnie sprawa miała się z amerykańskimi F-16. Amerykanie wydłużają ich resursy do granic możliwości ze względu na opóźnienia programu F-35. Inni użytkownicy tych samolotów jak Grecja, państwa arabskie czy Izrael nie byli zainteresowani ich zbyciem.

Pozostawały więc samoloty zupełnie innych typów jak Saab Jas 39 Grippen, Dassault Rafale, ew. Eurofighter Typhoon. Zakup tych maszyn wiązałby się jednak z koniecznością dostosowania polskiego lotnictwa wojskowego do kolejnego, zupełnie odmiennego typu statku powietrznego. Oznaczałoby to konieczność nie tylko inwestycji infrastrukturalnych, ale i szkolenia pilotów i personelu naziemnego do obsługi nowego typu samolotu. Problemem była też wysoka cena jednostkowa i koszty użytkowania.

Samoloty w pakiecie

Dylematy te w drugiej połowie lipca 2022 r. przeciął minister Błaszczak, informując o zakupie koreańskiego samolotu FA - 50 w pakiecie z armatohaubicami K 9 i czołgami K 2. Łącznie ma to być 48 samolotów, czyli sprzęt dla 3 eskadr. Umowa opiewa na kwotę 3 mld dolarów, w czym mieści się również dostawa amunicji, transfer niektórych technologii oraz szkolenie, które docelowo ma odbywać się od 2026 r. w centrum serwisowo – szkoleniowym w Polsce.

FA - 50 to wersja rozwojowa szkolno-bojowej koreańskiej maszyny KAI T-50 Golden Eagle. Została ona opracowana na początku XXI w. we współpracy z koncernem Lockheed Martin - producentem F-16. To właśnie podobieństwo do amerykańskiego samolotu miało być jednym z decydujących czynników, które zdecydowały o zakupie koreańskiej maszyny. Pozostałe to – jak mówił szef MON podczas podpisywania 23 września tego roku umowy z Koreańczykami – "potrzeby, nowoczesność, szybkość i pewność dostaw".

Od razu po wyborze pojawiły się głosy kwestionujące celowość takiego zakupu. Podkreślano, że nie jest to samolot bojowy, ale szkolno-bojowy o ograniczonych możliwościach, zarówno w zakresie osiągów, jak i przenośnego uzbrojenia. Tym samym znacząco ograniczona miała być jego przydatność na współczesnym polu walki. Zakup stał się nawet powodem porównań polskiego lotnictwa do państw trzeciego świata, jako że na razie użytkownikami FA-50 oprócz Korei Pd. są Indonezja, Filipiny, Tajlandia i Irak. Ich bojowe wykorzystanie ograniczało się dotychczas do operacji antyterrorystycznych na Filipinach.

MON replikował, wskazując na zalety maszyny. Inspektor Sił Powietrznych gen. dyw. Jacek Pszczoła podkreślał przede wszystkim zalety wynikające z unifikacji amerykańskiego i koreańskiego samolotu, nazywając go nawet "małym F-16". Przy nieznacznie niższych osiągach, FA-50 ma pozwalać na dwukrotnie niższe koszty szkolenia. Wg generała może on "z powodzeniem wykonywać zadania relacji powietrze - powietrze oraz powietrze - ziemia oraz zdolny jest m.in. do przenoszenia laserowo naprowadzanego uzbrojenia".

Prawie jak F-16

O ile koreańska maszyna w istocie jest w dużym stopniu zunifikowana z F-16, to daleko jej do osiągów i możliwości amerykańskiego pierwowzoru. FA-50 ma ponad połowę mniejszy zasięg, jest mniej zwrotny i może zabierać mniej uzbrojenia. Jednak 4,5 tony (w porównaniu do 7,5 dla F-16), które przenosi to i tak o pół tony więcej niż polskie MiGi i Su. Uzbrojenie jest prawie identyczne jak w F-16. Pociski powietrze – powietrze AIM-9 Sidewinder, powietrze – ziemia AGM 65 Maverick, bomby MK, w tym z zestawem JDAM umożliwiającym precyzyjne rażenie i bomby kasetowe CBU – 97. Z samolotem jest również zintegrowana koreańska bomba kierowana (KGGB) o zasięgu ponad 100 km. Samolot jest wyposażony w system transmisji danych Link -16, zapewniający sieciocentryczność z samolotami F-16 i F-35. Docelowy wariant maszyny dla Polski - FA-50/PL ma również przenosić pociski powietrze AIM-120 AMRAAM, pociski manewrujące Taurus i przeciwokrętowe NSM. Jednak nawet wówczas nie będzie to samolot wielozadaniowy, z porównywalnymi do F-16 możliwościami, który mogły nawiązać równorzędną walkę z rosyjskimi Su-27 czy Su-35.

Nasuwa się więc pytanie, po co naprawdę zostały kupione te samoloty? Zwłaszcza, że dostawa wersji FA-50/PL ma zacząć się w 2025 r. i potrwać 2-3 lata. Gen. bryg. Ireneusz Nowak – Zastępca Inspektora Sił Powietrznych w wywiadzie udzielonym "Polsce Zbrojnej" we wrześniu br. stwierdził, że głównym powodem zakupu FA-50 był brak czasu na pozyskanie innych samolotów. FA-50 ma prowadzić działania bojowe na najniższym poziomie operacji lotniczych, wspierając latające wyżej F-16 i F-35, które wywalczyłyby wcześniej przewagę powietrzną i zapewniały ochronę przed samolotami wroga. W takim układzie koreańska maszyna służyłaby głównie wsparciem dla wojsk lądowych, niszcząc cele, odcinając nieprzyjaciela od zaopatrzenia, utrudniając manewr i paraliżując systemy dowodzenia. Spełniałaby więc rolę podobną do rosyjskich "latających czołgów" Su-25, tyle że bez silnego opancerzenia i dwóch silników, które posiada ta maszyna.

Polski model?

Takie zastosowanie sprawi, że polskie Siły Powietrzne wykorzystywałyby maszynę szkolno-bojową do pełnego spektrum zadań bojowych. Wymagać to będzie znaczącej zmiany obecnej taktyki, a przede wszystkim innego szkolenia pilotów. Nie jest to na pewno rozwiązanie optymalne. Trudno więc zgodzić się z wyrażanymi przez część dowódców opiniami, że jest to samolot "idealny" dla Sił Powietrznych. W dodatku wybrany przez samych pilotów.

Z punktu widzenia współczesnego pola walki – nawet uwzględniając wnioski wynikające z względnej słabości rosyjskiego lotnictwa podczas działań na Ukrainie – na pewno lepiej było zamówić więcej samolotów F-35 w 2020 r. albo dokupić F-16, nawet przy wydłużonym czasie oczekiwania na nie.

Polska zbrojeniówka i Ukraińcy

Jednak patrząc z szerzej – nie tylko lotniczej perspektywy – zakup FA – 50 może mieć głębszy sens. Pakiet umów ze zbrojeniową potęgą, jaką jest Republika Korei pozwoli na dywersyfikację źródeł pozyskiwania przez Polskę uzbrojenia, dotychczas skupionych w USA i w Europie. Umożliwi to zwłaszcza ominięcie niemieckiego przemysłu zbrojeniowego, nad czym zresztą niedawno ubolewał "Die Welt". W obliczu ambiwalentnej postawy Niemiec wobec konfliktu na Ukrainie jest to krok jak najbardziej słuszny.

Polska – nie tylko w zakresie samolotów – może stać się hubem dla dystrybucji i serwisowania koreańskiego uzbrojenia w Europie. A przynajmniej w jej środkowo - wschodniej części. W perspektywie możliwy jest też udział w projekcie i pozyskanie koreańskiego myśliwca nowej generacji KF-21 Boramae. Częścią umów ma być transfer nowoczesnych technologii, nie tylko lotniczych, których polska zbrojeniówka potrzebuje bodaj najbardziej dla rozwoju.

Polski MON sugerował również, że zakup FA-50 ma charakter pomostowy, dla podtrzymywania zdolności i nawyków polskich pilotów przed zakupem docelowego wielozadaniowego samolotu bojowego. Rozwiązanie drogie, ale uwzględniając, że wkrótce w kolejce po te samoloty mogą ustawić się nowi użytkownicy F-16 z naszego regionu czyli Słowacy, Rumuni i Bułgarzy, wcale nie pozbawione sensu.

Z tym wiąże się również kolejna ważna zaleta zakupu FA-50. Piloci szkoleni na tym typie samolotu, wg Koreańczyków potrzebują tylko ok. 6 godzin dalszego treningu, aby przesiąść się na F-16. Polscy piloci latający dotychczas na sowieckim sprzęcie, po przeszkoleniu na koreańskich maszynach gładko przesiedliby się na F-16, zwolnione przez załogi rozpoczynające loty na F-35. Niezależnie od tego, czy byłyby to maszyny obecnie posiadane, czy dokupione w przyszłości. Pozwoliłoby to na utrzymanie umiejętności nie tylko pilotów, ale i obsługi naziemnej w bazach w Świdwinie, Malborku i Mińsku Mazowieckim. Po znacznie niższych, niż w innych proponowanych wariantach kosztach.

O ile polskie Su -22 bojowo nadają się już tylko na drony – kamikadze, to zmodernizowane MiGi-29 mają jeszcze spory potencjał. Mogłyby więc zostać szybko przekazane na Ukrainę. Być może jest to jedyne rozwiązanie. Niewykluczone, że części zapasowe do nich już dawno tam są, a pozbawione ich samoloty w razie konfliktu długo by nie polatały.

Z kolei ukraińskie doświadczenia pokazały, że mimo rosyjskich przechwałek, Ukraina po ponad pół roku wojny wciąż dysponuje ok. 80 proc. stanu swoich płatowców. Oczywiście nie wszystkie są sprawne, a część została pozyskana już po wybuchu wojny, w ramach międzynarodowej pomocy. Jednak nieuzyskanie przez Rosjan przewagi w powietrzu jest faktem. Jest też jedną z głównych przyczyn, dla których Ukraińcy odnoszą tak duże sukcesy na lądzie.

Przekazanie teraz polskich MiGów pozwoliłoby znacząco zwiększyć powietrzny potencjał Ukrainy w wojnie, która właśnie wchodzi w krytyczną fazę. W takim kontekście ostro krytykowany zakup koreańskich FA-50 nabiera zupełnie innego sensu.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także