O sądach, racji stanu i mądrości narodowej

O sądach, racji stanu i mądrości narodowej

Dodano: 
Łańcuch sędziowski w Sądzie Najwyższym, zdjęcie ilustracyjne
Łańcuch sędziowski w Sądzie Najwyższym, zdjęcie ilustracyjne 
Mikołaj Drozdowicz II Spośród wielu problemów polskiego sądownictwa, najważniejsze w wymiarze politycznym są dwa. Nominacje sędziowskie i sądownictwo dyscyplinarne.

Odnośnie pierwszej kwestii uważam, iż koncepcja, w myśl której jeden sędzia może według swojego uznania kwestionować sposób powołania innego sędziego, wydaje się absolutnie nie do obrony. Procedury stosowane przed sądami znają instytucję wyłączenia sędziego, która jest całkowicie wystarczająca do tego, aby wyeliminować od orzekania osoby, które w konkretnym przypadku nie spełniają wymogów bezstronności. Niemniej instytucja ta winna być stosowana odrębnie w każdej sprawie z uwzględnieniem okoliczności, specyfiki, relacji personalnych, czy zachowania sędziego w stosunku do stron czy uczestników postępowania.

Kwestionowanie natomiast nominacji sędziowskich wyłącznie dlatego, iż dokonane zostały one na wniosek obecnej Krajowej Rady Sądownictwa bez jakiegokolwiek związku ze sprawą, odnosi się do kwestii ustrojowych i w oczywisty sposób prowadzi do anarchizacji oraz faktycznej zmiany ustroju państwa. Gdyby tego rodzaju praktyka została dopuszczona oznaczało by to, iż Rzeczpospolita nie jest państwem demokratycznym, lecz "sędziokracją". Ustrojem, w którym władzę zwierzchnią nie sprawuje Naród, lecz wąska grupa osób, które uzyskały mandat władzy sędziowskiej w sposób nie poparty choćby pośrednio demokratycznym wyborem i pozostających całkowicie poza kontrolą społeczną. Tego rodzaju rozwiązanie jest w oczywisty sposób sprzeczne z obowiązującą Konstytucją, w tym art. 1, 2, 4 oraz 10.

Jeżeli zatem Konstytucja przewiduje, iż Rzeczpospolita jest państwem demokratycznym, co wprost wynika z art. 2, ale także z fundamentów aksjologicznych zawartych w Preambule, to nie można zaakceptować sytuacji, w której jakakolwiek z władz nie posiada choćby pośredniego mandatu pochodzącego z wyboru. Wynika to także z art. 4 ust. 1 i 2 Konstytucji, które wprost stanowią, iż władza zwierzchnia należy do Narodu, który sprawuje ją przez swoich przedstawicieli lub bezpośrednio. Lege non distinguente – a więc każda władza, także sądownicza.

Tymczasem zanim PiS dokonał zmian w ustawie o Krajowej Radzie Sądowniczej, obowiązująca praktyka ustrojowa zakładała w warunkach państwa formalnie demokratycznego istnienie systemu kooptacji władzy sądowniczej. Nie dość, że sędziowie mają większość w składzie KRS, to jeszcze sami spośród siebie wybierali swoich przedstawicieli. Forsowana była także koncepcja, w myśl której prezydent był formalnie związany wnioskiem o powołanie sędziego, czyli w istocie sędziowie sami decydowali kto może być sędzią i tym samym dzierżyć ogromną władzę orzeczniczą i kontrolną.

Mając na uwadze, iż po transformacji ustrojowej nie przeprowadzono żadnej formalnej weryfikacji sędziów nominowanych jeszcze w PRL, a już z całą pewnością nie odnowiono im mandatu do sprawowania władzy w warunkach państwa demokratycznego, w rzeczywistości władza sędziowska jest wprost w wymiarze ustrojowym przedłużeniem władzy niedemokratycznej z okresu, o którym Konstytucja mówi ku przestrodze "o gorzkich doświadczeniach z czasów, gdy podstawowe wolności i prawa człowieka były w naszej Ojczyźnie łamane". Oczywiście nie jest tak, że każdy sędzia orzekający po 1989 r. winien być postrzegany jako strażnik starego niedemokratycznego porządku.

W zdecydowanej większości obecnie orzekający w sądach sędziowie z PRL nie mają nic wspólnego poza… legitymizacją ich władzy sędziowskiej. Ich powołanie jest bowiem konsekwencją nominacji środowiskowych, na zasadzie kooptacji, przy czym jest oczywiste, iż na samym początku transformacji ustrojowej decydujący o kolejnych nominacjach sędziowskich czerpali mandat władzy wprost z nadania komunistycznej Rady Państwa. Równie dobrze można by w 1989 r. uznać, iż co prawda zmieniamy ustrój na demokratyczny, ale nie będzie żadnych wyborów, tylko posłowie Sejmu IX kadencji PRL sami wybiorą nowych posłów, którzy będą ślubowali, iż będą sumiennie służyć państwu w nowych warunkach ustrojowych. Dokładnie taka fasadowa zmiana zaszła w obrębie sądownictwa, co oczywiście nie wyklucza udziału w wymierzaniu sprawiedliwości wielu przyzwoitych sędziów, których miałem okazję spotkać na swojej zawodowej, prawniczej drodze.

Następnie warto zauważyć, iż podnoszona w pseudo-debacie publicznej zasada trójpodziału władzy nie oznacza bynajmniej tego, iż jedna z władz ma mieć przewagę nad innymi władzami. Z art. 10 Konstytucji wynika, iż ustrój Rzeczypospolitej Polskiej opiera się na podziale i równowadze władzy ustawodawczej, władzy wykonawczej i władzy sądowniczej. Żaden przepis Konstytucji nie daje podstaw do tego, aby sędziowie mogli w systemie władzy publicznej stawiać się ponad inne władze, w tym uzyskiwać kompetencje do kwestionowania aktów władzy prezydenckiej. Jeżeli poważnie, a nie tylko deklaratywnie wziąć pod uwagę art. 4 Konstytucji to nie ulega wątpliwości, iż suwerenem jest Naród, a nie sądy jako samoistne źródło władzy. To Naród legitymizuje władzę publiczną i nie bardzo wiadomo, dlaczego nie miałoby to dotyczyć również władzy sądowniczej. Należy przy tym zauważyć, iż akty powołania sędziów pochodzą obecnie od prezydenta, który ma najsilniejszy mandat demokratyczny spośród wszystkich organów władzy publicznej. Na prezydenta, niezależnie od tego kto piastuje ten urząd, głosuje ok. 10 mln Polaków. Na sędziego, który kwestionuje akt powołania innego sędziego przez prezydenta nie głosował nikt. Dlatego pogląd, iż jeden sędzia może kwestionować akt powołania innego sędziego należy uznać za kpinę z demokracji. Tego rodzaju rozwiązanie oznacza w wymiarze ustrojowym, iż co prawda od 1990 r. (częściowo od 1989 r.) organizujemy w Polsce wolne i demokratyczne wybory ale na końcu i tak rządzą ludzie, dla których źródłem władzy choćby i pośrednio są nominacje komunistycznej Rady Państwa!

Zmiana sposobu wyboru sędziowskich członków Krajowej Rady Sądownictwa dokonana w 2017 r. jest nie tylko zgodna z Konstytucją, ale wręcz likwiduje dotychczasową wadliwą praktykę ustrojową, która zakładała, iż Rzeczpospolita jest państwem demokratycznym co najwyżej w części.

W Krajowej Radzie Sądownictwa nadal większość mają sędziowie, którzy mają potężne atrybuty swojej niezależności. Jednakże obecnie członkowie tego organu mają wreszcie legitymację demokratyczną. Nawet gdyby przyjąć, iż wybór członków KRS przez większość sejmową z natury rzeczy jest polityczny, należy zauważyć, iż każdy demokratycznie dokonany wybór jest z samej swojej natury w jakiś sposób polityczny. Poza tym jak głosi art. 1 Konstytucji Rzeczpospolita jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli, a więc ludzi o różnych poglądach i wrażliwości. Dokonywanie wyboru sędziowskich członków KRS przez Sejm na przestrzeni wielu lat pozwoli odwzorować ów pluralizm światopoglądowy społeczeństwa także w składzie władzy sądowniczej. Sądy nie mają być czyjeś, mają być wszystkich. W USA uznaje się konstytucyjnie gwarantowane prawo prezydenta, a więc najważniejszego organu władzy politycznej do obsady Sądu Najwyższego. Tyle że sędziowie Sądu Najwyższego nominowani są dożywotnio i jedynie przypadek decyduje o tym, czy dany prezydent mógł obsadzić wakujące stanowisko mianując sędziego o poglądach odwzorowujących jego własną formację światopoglądową. Na przestrzeni wielu lat kierunek aksjologiczny orzeczeń Sądu Najwyższego może ulec zmianie, ale w tym właśnie wyraża się demokratyzm i pluralizm amerykańskiego systemu republikańskiego.

Nawet gdyby przyjąć, iż prawo Unii Europejskiej (z czym osobiście się nie zgadzam) wyznacza jakiekolwiek ustrojowe wzorce państwom członkowskim, nie sposób nie zauważyć, iż w art. 2 Traktatu o Unii Europejskiej mowa jest nie tylko o państwie prawa ale także m.in. o demokracji. Gdyby więc w miejsce zasady praworządności w jej całkowicie wypaczonym obecnie znaczeniu powołać się na zasadę demokratyzmu okazałoby się, iż większość polskich sędziów nie spełnia tego oczywistego skądinąd wymogu. Wystarczy zamiana jednego fundamentu aksjologicznego Unii na drugi, wystarczy prosta podmiana „praworządności” na „demokrację” i nagle okazuje się, że te same argumenty, którymi zwalcza się akty powołania sędziów z udziałem obecnej „neo” KRS wprost zwalczają akty powołania sędziów przy udziale poprzedniej „praworządnej” lecz niedemokratycznej KRS.

Drugim zasadniczym problemem wymiaru sprawiedliwości jest sądownictwo dyscyplinarne. Tu sprawa jest jeszcze prostsza. W pełni podzielam zastrzeżenia wszystkich tych prawników, w tym sędziów, którzy obawiali się, iż powoływane specjalne izby i procedury nie gwarantują rzetelnych procesów dyscyplinarnych. Nie chodzi zresztą wyłącznie o sposób powołania organów dyscyplinarnych, lecz bardziej o to, że stworzono nadzwyczajny tryb, oraz niejasne wzorce etyki i deontologii zawodowej, które mogą być przedmiotem licznych nadużyć i kontrowersji. Z drugiej strony przekazanie spraw dyscyplinarnych sędziów sądów powszechnych Naczelnemu Sądowi Administracyjnemu co proponuje obecnie strona rządowa jest kolejnym kuriozum nie tylko wątpliwym na gruncie Konstytucji ale przede wszystkim całkowicie pomijającym ustrojową odrębność sądownictwa administracyjnego. Sprawami dyscyplinarnymi w tym immunitetowymi powinny zajmować się wydziały karne sądów apelacyjnych, przy czym sędziowie nie powinni podlegać sądowi z apelacji w której pełnią urząd. W stosunku do sędziów Sądu Najwyższego sprawy dyscyplinarne powinna rozstrzygać Izba Karna tego Sądu, a w stosunku do sędziów tej Izby skład losowany spośród sędziów pozostałych izb.

Tyle o prawie teraz o polityce. Oczywiście nie jest tak, że prawnicy, politycy i publicyści tych oczywistych skądinąd zagadnień nie rozumieją. Jednak dla większości uczestników pseudo-debaty na temat wymiaru sprawiedliwości prawo jest kompletnie nieistotne. To chodzi wyłącznie o władzę i o to kto jest arbitrem w sprawach ustrojowych Rzeczpospolitej. Kto na końcu rozstrzyga o najważniejszych dla nas kwestiach. Kto jest gwarantem polskiego ustroju. Czy te pytania coś Państwu sugerują? Mi to kojarzy się z najczarniejszymi latami XVIII wieku poprzedzającymi upadek I Rzeczpospolitej i owe nieszczęsne prawa kardynalne. Wówczas również w interesie m.in. części uprzywilejowanej magnaterii to obcy arbitraż był gwarantem m.in. liberum veto i wolnej elekcji. To późniejsi zaborcy decydowali o tym jak ma wyglądać ustrój naszego kraju. I nie ma tu znaczenia, czy ktoś jest czy jest zwolennikiem specyfiki ustrojowej I Rzeczpospolitej. Katastrofalny jest sam mechanizm polegający na tym, iż to obce ośrodki władzy kierujące się własnym interesem i rozeznaniem decydują o tym jak ma wyglądać ustrój naszego państwa.

Oczywiście są w Polsce pięknoduchy, ludzie którzy pełni błogiej nieświadomości zakładają wspaniałość Unii Europejskiej, mądrość Niemców i Francuzów, czy świetlistość umysłów komisarzy unijnych i sędziów TSUE. W Polsce bardzo donośne są głosy „to nasza Unia, my jesteśmy jej częścią i nie są to żadne obce siły”. Prawda jest niestety bardzo odległa od tych naiwnych założeń. I o ile jeszcze rok temu tego rodzaju deklaracje mogły być przejawem naiwności lub szaleńczej egzaltacji, obecnie wobec tego co dzieje się na Ukrainie głoszenie tego rodzaju poglądów jest przejawem niebezpiecznej głupoty.

Przez 20 lat Unia, Niemcy i Francuzi robili interesy z Putinem i to pomimo Gruzji, pierwszej odsłony wojny na Ukrainie, aneksji Krymu, nie wspominając o Politkowskiej, Niemcowie czy Litwinience. Wielkie transfery pieniędzy do Rosji z Zachodu nie były choćby w minimalnym stopniu poparte transferem wartości, choćby owej praworządności. Nikt się nie zająknął w obronie rosyjskich dysydentów nikt nie stawiał Putinowi żadnych warunków. W konsekwencji rakiety i bomby spadające na Ukrainę od lutego 2022 r. powinny dla jasności mieć doczepione tabliczki z unijną flagą i tekstem w kilku językach „wyprodukowano przy wsparciu środków Unii Europejskiej”. Chyba tylko ślepiec nie dostrzeże tego, że przywódcy Francji i Niemiec, owego świetlistego tandemu sprawującego przywództwo w Unii nawet po ujawnieniu zbrodni w Buczy czy Irpieniu wyczekują z niecierpliwością, żeby Rosję przywrócić do łask i powrócić do business us usual.

Niemcy w pierwszym okresie wojny sprawiały wrażenie wręcz obrażonych, że Ukraina nie padła, broni się i komplikuje sytuację. Nakładane przez Unię sankcje pełne są rozmaitych dziur, luk i wyjątków. Wiele wskazuje na to, iż USA użyły wszelkich dostępnych w Europie własnych aktywów, sięgających 1945 r. aby wymusić minimalną jedność Zachodu wobec Rosji, która każdego dnia ulega erozji za sprawą naszych „przyjaciół” z Niemiec i Francji. Oni o niczym innym nie marzą niż o tym, aby wypchnąć USA z Europy i samemu stać się arbitrami kierując się własnymi ambicjami co nieuchronnie prowadzić będzie Europę do katastrofy.

Bo Polska i Zachód Europy mają zasadniczo odmienne cele i Unia jest niczym innym jak narzędziem rozgrywania tych interesów. Decyduje ten kto ma więcej siły, a nie ten za kim stoją prawo i wartości. Tak jak zawsze w historii. W konsekwencji oddawanie sporów ustrojowych pod osąd tak wątpliwego gremium jest niewybaczalną zbrodnią stanu. Nie chodzi tu o kilku sędziów lecz o to czy Rzeczpospolita będzie zdolna do obrony swojego interesu w sprawach zasadniczych i fundamentalnych. Decydując o sprawach ustrojowych obce i jak widać raczej złowrogie siły będą mogły wpływać na każdy dowolny aspekt interesu strategicznego Rzeczpospolitej wliczając w to budowę kluczowej infrastruktury, zbrojenia czy kierunki polityki zagranicznej.

Politycy proponujący przyjęcie napisanej pod dyktando arbitrażu unijnego ustawę o Sądzie Najwyższym stracili wszelkie zdolności do kierowania polskim państwem powielając katastrofalne praktyki klasy politycznej XVIII wieku. To więcej niż zbrodnia to błąd.

W sprawie polskiego sądownictwa jest tylko jedno rozwiązanie. To nowy okrągły stół z udziałem wszystkich stron i zainteresowanych. Otwarta dyskusja bez warunków wstępnych. Transparentna dla opinii publicznej. I bardzo trzeba pilnować, żeby nawet mebel przy którym usiądą rozmówcy został wyprodukowany w Polsce. Kto tego nie rozumie ten sobie i swoim dzieciom szykuje straszny los. Bo w czasach przełomowych głupota narodów jest karana po wielokroć.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także