Sytuacja w Trybunale Konstytucyjnym jest paradoksalnie prosta i skomplikowana. Prosta, ponieważ w gruncie rzeczy dotyczy różnicy w interpretacji prawa, choć spór nie jest łatwy. Skomplikowana zaś, bo trzeba do tego dodatkowo dodać emocje, ambicje oraz wielką politykę. Wszystko to daje mieszankę wybuchową, której świadkami właśnie jesteśmy.
Spór o prawo
Jak to możliwe, że w jednym z najważniejszych sądów w Polsce, który bada zgodność wszystkich aktów prawnych z konstytucją, doszło do tak dużej różnicy zdań o tak znaczących konsekwencjach? Trzeba się cofnąć do listopada 2016 r. Wówczas w ustawie o organizacji i trybie postępowania przed Trybunałem Konstytucyjnym przewidziano, że kadencja prezesa TK trwa sześć lat. Była to istotna zmiana, ponieważ wcześniej kadencja prezesa nie była określona, a osoba nim będąca sprawowała swoją funkcję do końca kadencji sędziego TK. Ta ustawa utraciła moc 20 grudnia 2016 r. I tu zaczynają się schody. Julia Przyłębska została powołana na prezesa Trybunału 21 grudnia 2016 r., a więc zaledwie dzień później. Tyle tylko, że przepis o kadencyjności prezesa TK wszedł w życie 3 stycznia 2017 r., a więc już po wyborze sędzi Przyłębskiej.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.