Nie mam tu na myśli burd, w jakie wkrótce przerodziły się protesty amerykańskich Murzynów ani groteskowych gestów w postaci obowiązkowego klękania zawodników przed meczami czy samobiczowania się białych w imię rzekomej dziejowej sprawiedliwości. Mam na myśli świecką kanonizację przestępcy.
I zwolennicy Black Lives Matter, i większość mediów głównego nurtu zrobiła z Floyda niewinną ofiarę. Tymczasem mówimy o człowieku, który miał w życiu lepsze i gorsze momenty, ale też osiem razy siedział w więzieniu, w tym za napad z przedmiotem przypominającym broń, z grupą pięciu kolegów, na kobietę w jej własnym domu. Floyd nie był zatwardziałym kryminalistą, w niektórych momentach starał się nawet wpływać na innych, aby zmienili swoje życie na lepsze. Na ile było to szczere – nie wiadomo. Nie był też jednak aniołem. Wszystko to nie znaczy, że policjanci, którzy dokonali zatrzymania, nie popełnili błędów.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.