Wiadomo to już od wielu tygodni, potwierdzają to kolejne sondaże, ale tzw. elity opiniotwórcze wciąż nie są w stanie zrozumieć, co się dzieje. Nie są w stanie nawet przyjąć tego do wiadomości. Konfederacja – partia stygmatyzowana jako skrajnie radykalna, „faszystowska”, bardziej „PiS-owska” niż sam PiS – trzecim co do wielkości klubem poselskim w Sejmie? Z sondażowym poparciem dochodzącym już do 15 proc., a w perspektywie, według badania elektoratów negatywnych, mogąca liczyć nawet na 20–22 proc. głosów? Silna na tyle, że bez jej poparcia nie można będzie sformułować nowej większości rządowej?
Sam w sobie fakt wydobycia się Konfederacji z niszy kilkuprocentowej „partii protestu” nie stanowiłby jeszcze dla salonów horrendum, gdyby działo się to kosztem PiS. Byłoby to nawet zgodne ze stereotypem, że elektorat dzieli się na „demokratyczny i proeuropejski”, a więc z natury postępowy, oraz „zacofany”, który głosuje na „populistów”, a pomiędzy tymi dwoma grupami jest nieprzekraczalna przepaść.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.