Podczas październikowego spotkania z premierem Beniaminem Netanjahu Biden stwierdził: „Nie wierzę, że trzeba być Żydem, żeby być syjonistą, bo ja jestem syjonistą”. Słowa te padły w otoczeniu sporego grona izraelskich i amerykańskich generałów, w czasie, kiedy to izraelskie lotnictwo systematycznie niszczyło palestyńską Gazę, łącznie z jej cywilnymi mieszkańcami, co miało być odpowiedzią na wcześniejszy morderczy atak Hamasu. Podobny kontekst miało drugie wystąpienie Bidena. Wprawdzie bezpośrednim powodem była uroczystość żydowskiej Chanuki (jak widać obchodzenie tego święta staje się nowym znakiem rozpoznawczym przynależności do Zachodu i do wspólnoty transatlantyckiej), ale padły tam deklaracje i słowa jak najbardziej świeckie i polityczne.
Prezydent amerykański stwierdził mianowicie, że Stany Zjednoczone będą „kontynuować dostarczanie pomocy militarnej Izraelowi tak długo aż pozbędzie się on Hamasu, ale musimy być ostrożni – oni muszą być ostrożni. Cała opinia światowa może z dnia na dzień zmienić swoje nastawienie, nie możemy na to pozwolić”. Uderzające słowa.