Analiza prof. Muszyńskiego dla DoRzeczy.pl: Kamiński i Wąsik są posłami

Analiza prof. Muszyńskiego dla DoRzeczy.pl: Kamiński i Wąsik są posłami

Dodano: 
Mariusz Kamiński, Maciej Wąsik
Mariusz Kamiński, Maciej Wąsik Źródło:PAP / Tomasz Gzell
Prof. Mariusz Muszyński | Zastanawiam się, kto Szymonowi Hołowni sufluje te prawne bzdury? Posłowie Kamiński i Wąsik nie utracili swoich mandatów, a cały bałagan jest właśnie skutkiem działań marszałka.

Demokracja i prawo

Wszyscy jesteśmy świadkami jak państwo się wali. Media publiczne znajdują się w agonii. Rząd prowadzi wojnę podjazdową z Prezydentem. Sądownictwo jest skłócone, a sędziowskie stowarzyszenia upolitycznione. Prokuratura osiągnie niedługo stan dysfunkcjonalny, bo Adam Bodnar buduje w niej alternatywne i nielegalne struktury zarządzające. Jednak wisienką na tym torcie destrukcji jest początek końca polskiego parlamentaryzmu. A jego symbolem – decyzja Marszałka Sejmu uniemożliwiająca wykonywanie mandatu dwóm posłom opozycji, Mariuszowi Kamińskiemu i Maciejowi Wąsikowi.

Chcąc ukryć ten skandal, niespotykany przecież w demokratycznych społeczeństwach, prorządowe media karmią opinię publiczną informacją, że mandaty obu posłów wygasły. Czy to z mocy prawa (art. 99 ust. 3 Konstytucji RP), czy z mocy wyroku sądu karnego. Przecież rzekomo „większość prawników nie ma wątpliwości” w tej kwestii (zob. np. Rz. 25.01.2024). A to z czysta nieprawda. Owszem, są prawnicy stawiający publicznie takie oceny, a wśród nich, o zgrozo, sędziowie, sędziowie w stanie spoczynku, czy osoby z tytułami i stopniami naukowymi. Jednak ludzie ci po prostu manipulują wykładnią lub – w co w przypadku niektórych nazwisk rzeczywiście wierzę – zwyczajnie nie mają pojęcia o prawie. Legalna rzeczywistość, choć mocno splątana, wygląda zupełnie inaczej. Warto więc dokonać jej krótkiej, prawniczej wiwisekcji.

Zgodnie z art. 99 Konstytucji RP, do Sejmu może być wybrany obywatel polski mający prawo wybierania, który najpóźniej w dniu wyborów kończy 21 lat. Wybraną do Sejmu nie może być osoba skazana prawomocnym wyrokiem na karę pozbawienia wolności za przestępstwo umyślne ścigane z oskarżenia publicznego. Z kolei w Kodeksie wyborczym znajdują się liczne przesłanki wygaśnięcia mandatu posła (art. 247 § 1), od prozaicznych, jak np. śmierć, powołanie do pełnienia różnych funkcji państwowych, do przedmiotowego przypadku wygaszenia mandatu w skutek utraty prawa wybieralności. Kodeks wyborczy zawiera też proceduralne zapisy dotyczące stwierdzania wygaśnięcia mandatu (art. 249).

Takie ujęcie normatywne jest tylko pozornie proste. Funkcjonuje na kilku poziomach prawno-legislacyjnych. Splata wyroki sądowe oraz normy materialne, proceduralne i kompetencyjne. To wszystko, mimo istnienia widocznej, wspólnej treściowej logiki, nie pozwala na prostackie wyprowadzanie momentu wygaśnięcia mandatu poselskiego z samej dyspozycji przepisu konstytucyjnego. Przepis ten mówi tylko o prawie wybieralności i wskazuje, kto, kiedy i dlaczego nie może być „wybrany”. Bezpośrednio uniemożliwia korzystanie z biernego prawa wyborczego w przyszłości, jeśli dzień wyborów nastąpi po utracie tego prawa w wyniku określonego w skutkach wyroku sądowego. Owszem, jego istota materialna obejmuje też kwestię (obowiązek) wygaszenia mandatu poselskiego, ale ponieważ mandat już istnieje, sprawę trzeba rozwiązać właśnie w stosownej procedurze kodeksowej. M.in. właśnie po to ustawodawca ją wykreował i wskazał Marszałka Sejmu jako organ to wygaszenie stwierdzający.

Nieuprawnione jest też twierdzenie, że to sąd karny wydając wyrok wygasza mandaty posłom. Po pierwsze, nigdzie w treści wyroku orzeczonego wobec M. Kamińskiego i M. Wąsika takie stwierdzenie nie pada. Po drugie, takim wygaszeniem nie jest także środek karny utraty praw publicznych, czy zakaz zajmowania stanowisk, który zresztą w przypadku obu posłów został orzeczony. W sumie konia z rzędem temu, kto pokaże jakikolwiek wyrok sądu karnego, który literalnie wygasił mandat poselski. Nawet skutkiem wyroku stwierdzającego kłamstwo lustracyjne nie jest wygaszenie mandatu, ale właśnie utrata prawa wybieralności i następcza konieczność – dla wygaszenia mandatu posła – sięgnięcia do procedur Kodeksu wyborczego. W tych wszystkich orzeczniczych karuzelach wyjątkiem jest tylko Trybunał Stanu, który może bezpośrednio pozbawić posła mandatu orzekając o naruszeniu zakazów z art. 107 Konstytucji RP.

Marszałek Sejmu stwierdza

Natomiast sama konstrukcja kodeksowa odnosząca się do wygaszenia mandatu już wybranego posła, a więc sytuacji, kiedy bierne prawo wyborcze zostało zrealizowane, a poseł je właśnie utracił, jest już prosta. Jeśli spełnia się kodeksowa przesłanka (tu: utrata prawa wybieralności), uprawniony organ dokonuje stwierdzenia utraty mandatu (Marszałek w drodze postanowienia).

Jedynym – i to istotnym – problemem jest tu pytanie o moment wygaśnięcia mandatu. Przepis mówi tylko, że Marszałek Sejmu „stwierdza” wygaszenie. Literalnie sugeruje więc konstytutywny charakter postanowienia Marszałka i wygaśnięcie mandatu z momentem jego uprawomocnienia. Przeciwko takiemu ujęciu wypowiada się dość duża część komentatorów prawa wyborczego. Ich stanowisko nie wydaje się jednak trafne. Tym bardziej, że autorzy ci najczęściej pozostają przy suchych stwierdzeniach. Co więcej, nie tylko nie uzasadniają swojego stanowiska, ale też nie wskazują innej podstawy (aktu, przepisu), wywołującej wg nich skutek wygaszenia mandatu. Nie wskazują, bo nie są w stanie. Takiej podstawy po prostu nie ma. Na dodatek niektórzy z nich sami sobie w tych komentarzach przeczą, wprowadzając do rozważań rozmaite wątpliwości. Nie ma w Polsce też szerszej praktyki, która pomogłaby to zagadnienie wyjaśnić, bo w przeszłości posłów raczej nie wsadzano do więzienia. Zresztą gdyby racjonalny ustawodawca chciał, by skutek wygaszenia mandatu w przypadkach wskazanych w art. 247 § 1 Kodeksu wyborczego rzeczywiście następował z mocy prawa, zaznaczyłby to wyraźnie w przepisie, jak np. w niektórych przypadkach dotyczących wygaśnięcia mandatów radnych (zob. np. art. 390 Kodeksu wyborczego).

Za skutkiem wygaszającym powiązanym z postanowieniem Marszałka Sejmu przemawia natomiast kształtujący charakter tego aktu. Przecież w rzeczywistości nie jest ono aktem jedynie potwierdzającym określony stan. Marszałek stosuje bowiem materialną normę generalno-abstrakcyjną do sytuacji indywidualnego posła. Kształtuje więc w postanowieniu pozycję adresata i to w zakresie jego konstytucyjnego prawa obywatelskiego. W efekcie „stwierdza” wygaśnięcie mandatu, a nie je „potwierdza”. Tak więc konstytuuje sytuację prawną jednostki. Działa przy tym w określonej prawem procedurze. I dlatego z tych powodów istnieje konieczność sądowej kontroli, którą ustawodawca przewidział, spełniając tym samym wymóg konstytucyjnej gwarancji prawa do sądu (art. 45 ust. 1 Konstytucji).

Nielegalność działania marszałka

Kiedy w dniu 20 grudnia 2023 r. pojawił się wyrok sądu II instancji, skazujący obu posłów na karę pozbawienia wolności i utratę praw publicznych, Marszałek Sejmu wszczął kodeksową procedurę wygaszenia mandatów. I zadziałał legalnie. Zaistniała przesłanka, czyli nastąpiła utrata prawa wybieralności w skutek prawomocnego wyroku skazującego za przestępstwo umyślne ścigane z oskarżenia publicznego na karę pozbawienia wolności. Niezależnie od tego, co sądzimy o tym wyroku i działaniu sądu, po prostu od strony formalnej Marszałek Sejmu nie ma prawa podważania istniejących wyroków sądowych. Także jeśli są przyczyny do podważenia ich legalności. To nie jest jego konstytucyjna rola. Nawet jeśli bardzo by chciał. Skoro pojawił się wyrok, Marszałek musiał zadziałać.

I wtedy od wydanego postanowienia obaj posłowie złożyli odwołanie do Sądu Najwyższego. Po znanych publicznie perypetiach z manipulacją przy doborze izb Sądu Najwyższego, do Marszałka wpłynęły postanowienia Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych uchylające jego postanowienia odnośnie do obu posłów. I tu legalnie działający Marszałek Sejmu powinien zamknąć sprawę. Niezależnie od wszystkiego. Jest postanowienie, jest zobowiązanie dla Marszałka. Ale Szymon Hołownia tak nie postąpił. Zamiast tego podjął dyskusję nt. rzekomej nielegalności Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych. I oznajmił, że oczekuje na orzeczenie Izby Pracy i Ubezpieczeń Społecznych, do której to Izby dokumenty dostarczył osobiście dyrektor jego Biura. Uznał, że postanowienia tej izby nikt nie będzie podważał, choć to śmieszne, bo – zaznaczmy – nie posiada ona ustawowych kompetencji do orzekania w tego typu sprawach. A w Polsce organy działają w granicach i na podstawie prawa (art. 7 Konstytucji).

Takie postępowanie Marszałka Sejmu jest postawieniem praworządności na głowie. Tak jak nie miał prawa odmówić wszczęcia postępowania po pojawieniu się prawomocnego wyroku, tak nie miał też prawa odmówić podporządkowaniu się postanowieniu Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych. Tym bardziej, że swoje zachowanie oparł na absurdalnym uzasadnieniu. Powielił te kretyńskie tezy o tym, że rzekomo Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego nie jest sądem, bo tak orzekły Trybunał Sprawiedliwości UE i Europejski Trybunał Praw Człowieka. Brak wiedzy Marszałka w tym kontekście jest kompromitujący. Ale to polityk, należy więc przymrużyć oko. Zastanowić się można jedynie, kto mu sufluje te głupoty, które go publicznie ośmieszają? Przecież wyroki tych trybunałów mają charakter deklaratywny i nie są elementem krajowego stanu prawnego Polski. Są aktem stosowania prawa międzynarodowego, który powinien być przez państwo wykonany. W tym konkretnym przypadku przez zmianę ustawodawstwa. Póki co, trybunały międzynarodowe ustaw nam (jeszcze) nie zmieniają. I dopóki Izba Kontroli i Spraw Publicznych SN jest częścią Sądu Najwyższego zgodnie z treścią obowiązującej ustawy o Sądzie Najwyższym, dopóty jest legalnym sądem krajowym. Nawet jeśli jest to sprzeczne z wyrokami miliona trybunałów międzynarodowych. A Marszałek Sejmu nie może ignorować postanowień Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Praw Publicznych – organu ciągle istniejącego w obowiązującym porządku prawnym państwa – bo ignorując, ten porządek narusza.

Niezależnie od powyższego, Marszałek nie mógł też czekać na orzeczenie innej izby Sądu Najwyższego, którego treść mu lepiej pasuje. Tym bardziej, że orzeczenie Izby Pracy i Ubezpieczeń Społecznych zostało wydane nie tylko poza jej ustawową kompetencją, ale z rażącym naruszeniem prawa, bo już po orzeczeniach Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, a więc w stanie res iuducata.

Wreszcie po uchyleniu jego postanowień przez Izbę Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, Marszałek nie miał prawa skierować żadnego z nich do publikacji w Monitorze Polski, bo tym działaniem kolejny raz złamał prawo, obwieszczając po prostu nieprawdę.

Brak możliwości wygaszenia

Tak ukształtowany stan prawny skomplikował się jednak po ułaskawieniu obu posłów przez Prezydenta. Wszczęcie drugiej procedury i wydanie aktu łaski, niezależnie od jego motywów, treści i celów, stanowi w aspekcie proceduralnym pośrednie uznanie wyroku karnego. Czy nam się to podoba, czy nie. Pośrednie, bo ten akt łaski stanął w sprzeczności z uzasadnieniem postanowień wydanych przez Izbę Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, które przecież podważały możliwość wydania takiego wyroku przez sąd karny II instancji. Oczywiście akt łaski nie wpłynął na istnienie i skutki tych postanowień, ale na pewno osłabił ich wymowę. W tym kontekście wzmocnił polityczny i prawny bałagan.

Dla obu posłów jest jednak ważne, że akt łaski nie zmienił ich sytuacji prawnej w kwestii mandatu. Procedura wygaszenia na podstawie tego wyroku została już przecież przeprowadzona. Jej legalnym i prawomocnym skutkiem prawnym jest uchylenie postanowień o wygaszeniu mandatów, a więc mandat poselski jest ciągle w posiadaniu obu posłów. I nawet jeśli – wbrew uzasadnieniu Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych – uznamy, że w wyniku prawomocnego wyroku karnego doszło do utraty prawa wybieralności, to nie istnieje już prawna możliwość przeprowadzenia procedury wygaszenia mandatu. Marszałek Hołownia ją skonsumował. Postanowienia uchylające wygaszenie mandatów są w obrocie prawnym. Co więcej, nikt nie może ich uchylić, czyli zaskarżyć, bo – zgodnie z orzecznictwem Sądu Najwyższego (zob. postanowienie SN z 2 lutego 2012 r., III SO 13/11) – byłoby to sprzeczne z istotą instytucji odwołania. Jak twierdzi Sąd Najwyższy, odwołanie od postanowienia o wygaszeniu mandatu nie jest klasycznym środkiem zaskarżenia, ale środkiem opartym na samodzielnej regulacji. Skoro kodeks wyborczy przewiduje prawo do odwołania, a z przepisu nie wynika kolejna możliwość zaskarżalności orzeczenia Sądu Najwyższego wydanego w wyniku tego odwołania, to nie jest to możliwe. Ale nawet gdyby ponowna możliwość istniała, to Marszałek jest bezradny. Po pierwsze, musiałby skierować je do tej samej Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych. Efekt jest do przewidzenia. Po drugie, treścią nowego aktu łaski jest zatarcie skazania. Dziś formalnie w Krajowym Rejestrze Karnym nie ma (a przynajmniej nie powinno być) śladu o karalności posłów Kamińskiego i Wąsika.

Puenta mojego wywodu jest znowu prosta. Marszałek Sejmu bardzo chciał wygasić mandaty obu posłom z przyczyn politycznych. Samą procedurę wszczął jednak legalnie. Ale kiedy sytuacja wymknęła mu się spod kontroli, poszedł po przysłowiowej bandzie. I dla celów politycznych oraz z miłości do własnego wizerunku (bo przecież nie może ustąpić), okopał się na swej pozycji. A w legalnym stanie prawnym nie doszło do wygaszenia mandatów poselskich. I już nie dojdzie. Dlatego nie dopuszczając posłów do prac sejmowych, Marszałek łamie ich konstytucyjne prawa.

Ale ta puenta ma też drugie dno. Powstałe zamieszanie to kolejny efekt dualizmu prawnego, w jaki wpychają nas politycy i niektórzy sędziowie. W tym konkretnym przypadku, pierwotnym winowajcą jest oczywiście Izba Karna Sądu Najwyższego, która wbrew Konstytucji zanegowała prezydenckie prawo łaski udzielone w 2015 r. Doprowadziło to do wydania formalnie prawomocnego wyroku karnego, którego wykonania w płaszczyźnie mandatu poselskiego musiał się podjąć Marszałek Sejmu. Ale Marszałek miał też szansę zapobiec niekonstytucyjnemu bałaganowi, gdyby po otrzymaniu postanowień Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych zachował się zgodnie z prawem. On jednak wybrał polityczną konfrontację. I jako ojciec awantury, która mu się wymyka spod kontroli, stał się nagle symbolem początku destrukcji idei parlamentaryzmu – istoty demokratycznego państwa. Sądzę, że nie o to mu chodziło, kiedy podejmował decyzję o wejściu do polityki. Niech Pan nie idzie tą drogą Marszałku.

Mariusz Muszyński, profesor na Wydziale Prawa i Administracji UKSW, sędzia Trybunału Konstytucyjnego

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także