Europa Germanica

Dodano: 
Prezydent USA Joe Biden i kanclerz Niemiec Olaf Scholz
Prezydent USA Joe Biden i kanclerz Niemiec Olaf Scholz Źródło:PAP / Sean Gallup / POOL
Jan Parys | Gdy zakończyła się II Wojna Światowa, to  nie kwestia węgla i stali była najważniejsza.

Po pięciu latach wojny, po wielu milionach zamordowanych Europejczyków głównym problemem dla poważnych polityków było jedno: jak zapobiec nowej wojnie. To z tego powodu wymyślono kooperacje gospodarczą państw europejskich. To dzięki ekonomizacji polityki miały być zahamowane wszelkie dążenia imperialne i agresywne a zwłaszcza Niemiec. Wspólne gospodarowanie w zakresie węgla i stali miało być początkiem wielkiego projektu zjednoczenia Europy który miał wykluczyć czyjakolwiek hegemonię i zapewniać pokój. Tym razem nie na zasadzie dominacji silnych, wyzysku słabych, czy uzależnienia od hegemona. Wszyscy bali się bowiem powrotu czasów kiedy Niemcy próbowali zjednoczyć Europę przemocą. I trzeba wtedy było walki prawie całego świata przez pięć lat, by to Niemcom wybić z głowy. Czyli geneza powstania Unii Europejskiej jest jasna.

Zjednoczenie Europy miało gwarantować, że nigdy nie będzie odbudowana niemiecka hegemonia.

Gdy tworzono Sojusz Północnoatlantycki ryzyka dominacji Niemiec nie było, gdyż Stany Zjednoczone są państwem silniejszym. Mimo to przez wiele lat za fundament bezpieczeństwa w Europie uważano zasadę, którą sformułował pierwszy sekretarzy NATO Hasting Lionel Ismay, która mówi że Rosjan trzeba trzymać z daleka, Amerykanów blisko, a Niemców pod kontrolą. Oczywiście NATO utworzono przede wszystkim bo chodziło o obronę Europy przed zbrojną ekspansją ZSRR. Jednak gdy skończyła się zimna wojna lęk przed agresją Moskwy zaczął zanikać. To co spajało sojusz przez blisko 40 lat, czyli zagrożenie zewnętrze przestawało mieć znaczenie. To dlatego prezydent Francji parę lat temu ogłosił śmierć mózgową NATO. Gdy rozpoczęła się rosyjska agresja na Ukrainę okazało się, że dla Moskwy lata resetu to była tylko przerwa w imperialnej ekspansji.

A ci którzy uwierzyli w jej pokojowe zamiary są głęboko naiwni.

Ktoś mógłby dzisiaj powiedzieć, że rosyjska ekspansja to nic nadzwyczajnego. Wystarczy by Zachód wrócił do sprawdzonej doktryny powstrzymywania, którą stosowano kiedyś wobec ZSRR i to z dobrym skutkiem. Jednak powrót do tej doktryny dziś nie jest prosty. Elity kilku państw europejskich mają duże własne ambicje. Chcą odgrywać samodzielną rolę w globalnym świecie. Nie podoba im się rola jaką pełniła Europa przez czterdzieści lat po zakończeniu wojny. Bo wtedy Europa uznawała rolę USA jako gwaranta bezpieczeństwa i lidera obozu zachodniego. Dziś kilka państw Europy postrzega Stany Zjednoczone jako zagrożenie dla własnych ambicji i własnych interesów. Z planu doradcy Władimira Putina Siergieja Karganowa wynika wprost, że celem polityki Kremla jest osłabienie wpływów USA w Europie. Niestety ten cel podoba się wielu europejskim politykom. Obserwujemy więc dziwną zbieżność celów pewnych polityków z zachodniej Europy i z Moskwy. Ma być mniej USA na naszym kontynencie.

Obecnie na Ukrainie mamy stan pewnej militarnej równowagi. Żadna ze stron nie ma takich sił, by w pełni osiągnęła swoje zamiary. Pomoc militarna ze strony USA dla Ukrainy była od początku bardzo limitowana. Amerykańscy dyplomaci ulegli bowiem rosyjskiemu szantażowi. Przyjęli rosyjska tezę, że jeżeli Ukraina zacznie zwyciężać to Rosja doprowadzi do eskalacji konfliktu co zagrozi całej Europie. Podobne sugestie przekazywali do Waszyngtonu politycy niemieccy.

W rezultacie to zachodni sojusz tchórzliwych dyplomatów i tchórzliwych polityków uniemożliwił Ukrainie wyzwolenie kraju.

W końcu 2024 roku w Ameryce są wybory prezydenckie. Obecny prezydent na pewno chciałby pokazać, że nie tylko wydał sporo pieniędzy na wojnę na Ukrainie ale i doprowadził do pokoju lub osiągnął chociażby rozejm. Stąd USA już jesienią 2023 roku zaczęły coraz bardziej ograniczać dostawy broni na Ukrainę. W ten sposób administracja zamierza skłonić władze w Kijowie do rokowań z Moskwą. Chociaż od ponad dwóch lat mówi się o tej wojnie, to jednak poważni eksperci wiedzą, że tak naprawdę to problemem głównym państw zachodnich jest to jak Zachód ma ułożyć swoje relacje z agresywną Rosją.

Administracja Bidena nigdy nie zamierzała dostarczyć Ukrainie broni w takiej ilości i o takiej sile rażenia który pozwolił by Ukraińcom na pełne zwycięstwo. Na decyzje Prezydenta Bidena wobec Ukrainy miał bowiem większy wpływ Departament Stanu niż Pentagon zainteresowany sukcesem militarnym. A skoro wojska rosyjskie nie zostały na Ukrainie pobite to dziś administracja Bidena nie ma wyjścia. Musi naciskać na rokowania i porozumienie z agresorem. Dla ludzi z obecnej administracji USA nie jest to nic nowego. Kiedyś Biden jako vice prezydent USA podczas konferencji ds bezpieczeństwa w Monachium ogłaszał reset z Rosją. Antony Blinken zaczynał swą karierę od krytykowania twardej polityki Reagana. Krytykował go nie tylko za twardą postawę wobec Moskwy ale przede wszystkim za to, że ta twarda polityka narusza niemieckie interesy gospodarcze. Dla Blinkena Europa to przede wszystkim Niemcy. On nie wyobraża sobie amerykańskiej polityki wobec Europy i Rosji bez uwzględnienia interesów Niemiec.

Blinken zachowuje się jak polityk z pełną amnezją. W jego przypadku to nie wiek jest ważny ale stan umysłu. On jakoś zapomniał jak Niemcy potraktowali jego rodzinę w czasie II Wojny Światowej. Postępuje jakby nie znał życiorysu kanclerza Scholza, który podróżował na szkolenia młodzieży lewicowej do NRD. Jakby nie wiedział jak silna jest penetracja rosyjska w RFN. Jakby nie pamiętał o prorosyjskiej postawie polityków niemieckich w pierwszych miesiącach po rosyjskim ataku na Ukrainę. Trzeba zatem głębokiej naiwności, by polityków o takich postawach tratować jako wiarygodnych sojuszników. Mimo takich zaszłości teraz stosunki USA z państwami europejskimi Blinken chce podporządkować interesom niemieckim. Nie jest bowiem przypadkiem, że prezydent Biden podczas wizyty kanclerza Scholza w Waszyngtonie publicznie ogłosił przywódczą rolę Niemiec w Europie. Przecież sam tego nie wymyślił. Ktoś mu napisał karteczki z tym tekstem.

To jest koncepcja rodem z Departamentu Stanu czyli od Blinkena.

Dla Departamentu Stanu nie jest istotny potencjał wojskowy Niemiec. Także ich potencjał gospodarczy nie jest brany pod uwagę. W końcu jest w NATO kilka państw z Unii Europejskiej, które wspólnie przekraczają siłę gospodarczą i militarną Niemiec. Gdy w Waszyngtonie zwyciężył lęk przed silnym uzbrojeniem Ukrainy to okazało się, że Departament Stanu jest wobec Rosji bezradny i szuka z Moskwą porozumienia. Stąd prorosyjska postawa elit niemieckich nie jest już w oczach Blinkena żadnym problemem. Przeciwnie w obecnej sytuacji jest to wielki atut niemieckiego państwa. Skoro Blinken sam nie potrafi ułożyć relacji z Moskwą to chętnie scedował to zadanie na polityków w Berlinie. Ich kontakty z Moskwą są znane i dobre od wielu lat. Blinken zamierza je po prostu wykorzystać. Cenę za to zapłaci Europa. Bo to jej interesy będą monetą w rokowaniach jakie Niemcy będą prowadzić z Moskwą na podstawie pełnomocnictw z Waszyngtonu. Trzeba być naprawdę naiwnym dyplomatą by wierzyć że ktokolwiek wyjdzie dobrze na porozumieniach niemiecko – rosyjskich.

Na tym straci zarówno Europa jak i USA.

Blinken mając problem z Rosją mógł się zdecydować na wzmacnianie bloku państw proatlantyckich w Europie. Bo wzmacnianie sojuszników USA to najlepsza odpowiedź na rosyjską ekspansję. Jednak zdecydował inaczej.

Uznał, że łatwiej i lepiej szukać wsparcia dla amerykańskiej polityki wśród prorosyjskich polityków z Niemiec. W ten sposób człowiek leniwy i naiwny rozwiązuje dwa problemy. Po pierwsze zdejmuje ze Stanów Zjednoczonych problemy związane z krajami europejskimi, bo zrzuca je na Niemcy a po drugie każe Niemcom rozwiązywać sprawę relacji z Moskwą na co sam nie ma pomysłu.

Niemcy czekali ponad 70 lat czyli od czasu kiedy przegrali II Wojnę Światową na moment by mogli rządzić Europą a pośrednio całym obozem państw zachodnich. Teraz los się do nich uśmiechnął. Dostali bez żadnego wysiłku i bez jakichkolwiek warunków od USA pełnomocnictwa do roli przywódcy w Europie i do prowadzenia polityki Zachodu wobec Rosji. Oczywiście z żadnym państwem Europy tej nowej przywódczej roli Niemiec Blinken nie konsultował.

Myślę że słowa Bidena o Niemczech jako liderze Europy są dla władz na Kremlu największym prezentem od czasów Jałty. Europa wyjdzie na hegemonii niemieckiej jak zawsze czyli tragicznie.

Blinken nawet nie zdaje sobie sprawy jak bardzo promując Niemcy ryzykuje interesami USA.

Jan Parys – w latach 1991-1992 minister obrony narodowej, w latach 2015-2018 szef gabinetu politycznego ministra spraw zagranicznych.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także