To absurd i żądanie z gruntu szkodliwe, zaś zachowanie pana ambasadora – sprzeczne ze zwyczajem dyplomatycznym, ale nie z literą konwencji – było, o czym nikt nie pisze, zwykłą retorsją i odpowiedzią na zachowanie przedstawiciela m.in. Rzeczypospolitej w Moskwie.
Zacząć trzeba od przypomnienia, kim jest ambasador w obcym kraju i po co są stosunki dyplomatyczne – jakkolwiek banalnie może to zabrzmieć. A może raczej zacząć trzeba od tego, czym one na pewno nie są. Otóż na pewno nie są one ani wyrazem akceptacji dla działań danego kraju, ani tym bardziej sympatii wobec niego. Stosunków dyplomatycznych z danym państwem nie utrzymuje się dlatego, że podziela się jego wartości, ceni jego działania lub choćby je akceptuje. Wręcz przeciwnie: bywa, że zachowanie takich relacji jest tym cenniejsze, im mniej jest tej sympatii czy im mniej akceptowalne są dla nas działania państwa wysyłającego. W Warszawie swoje ambasady mają kraje prowadzące tak pod wieloma względami kontrowersyjną politykę zagraniczną oraz wewnętrzną jak Arabia Saudyjska, Chińska Republika Ludowa czy Turcja. Dla niektórych amerykanofobów nieakceptowalne może być nawet istnienie ambasady USA. Nie ma to jednak znaczenia, bo podtrzymywanie stosunków dyplomatycznych na szczeblu ambasadorów ma dwa faktyczne uzasadnienia.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.