W jednej z licznych debat publicystycznych na temat polskiej polityki zagranicznej wobec konfliktu Rosji z Ukrainą usłyszałem, że w tej sprawie nie wolno się różnić. Jeśli więc zdarzają się w Polsce politycy, tacy jak Andrzej Jarubas, Janusz Korwin-Mikke, którzy krytykują polskie zaangażowanie na rzecz Kijowa, to znaczy – dowodził jeden z publicystów – że postępują wbrew racji stanu. Jakby tego było mało, inny dowodził, że różnice w tej sprawie wynikają jedynie z polskiej niedojrzałości, bo w żadnym normalnym kraju ich by się nie tolerowało. W sprawie Ukrainy musimy rzekomo mówić jednym głosem.
Czyżby? Podstawowym problemem politycznym jest zawsze nie cel, lecz środki do niego prowadzące. Cel – bezpieczeństwo i siła Polski – może być jeden; środki, które mają prowadzić do jego realizacji, mogą być bardzo różne i zależą od wiedzy o faktach, od oceny własnych możliwości i cudzych zamierzeń. Ta dość banalna konstatacja nie robi chyba na nikim specjalnego wrażenia, dlatego tak łatwo oponentom przypina się łatkę agentów, szpiegów czy w wersji najłagodniejszej – głupców. Być może powodem jest to, że ludzie nie tylko mają potrzebę wypowiadać swe opinie, ale także chcą wierzyć, że stoi za nimi moralna racja. Jednak twierdzenie, że spór o politykę zagraniczną jest czymś niewłaściwym, to absurd. Czy może sobie ktoś wyobrazić, że kilkudziesięciu polskich posłów wysyła list zbiorowy do przywódcy kraju, pozostającego z nami od lat w konflikcie, i mówi, że z obecną władzą nie warto podpisywać umów, bo przyszły rząd unieważni wszelkie porozumienia? Niebywałe? Niemożliwe? Przeciwnie. 47 amerykańskich senatorów napisało list do ajatollahów Iranu, w którym przekonują ich, żeby nie brali na poważnie negocjacji z Ameryką. Uzasadnienie? Prezydent Obama będzie sprawował urząd tylko niecałe dwa lata. „Jeśli zawrzecie z nim jakiś układ, to następny prezydent może go unieważnić jednym pociągnięciem pióra”.
List został opublikowany w kluczowym momencie – wysłannik prezydenta USA, sekretarz stanu John Kerry, jest bliski porozumienia z Iranem. Jeśli tak się stanie, to Teheran zgodzi się zamrozić program atomowy. Taki list w takim momencie, niezależnie od racji polityków, z pewnością osłabia wiarygodność USA. Kilkaset tysięcy Amerykanów uważa, że to zdrada państwa. Być może tak, być może nie. Równie dobrze można powiedzieć przecież, że to sygnał dla Iranu: albo podpiszą umowę teraz, albo wcale.
Jedno jest pewne: w porównaniu z USA w Polsce panuje wyjątkowa wstrzemięźliwość, co się tyczy sporów o politykę zagraniczną. Nie wiem, czy to dobrze. Czy interes państwa nie polega na tym, żeby otwarcie spierać się i podważać nawet z pozoru oczywiste decyzje?