Jak na ironię, komisję, którą powołał właśnie zarządzeniem (to akt niskiego rzędu, regulujący stosunki wewnątrz instytucji) pan premier, można by nazwać „komisją Tuska” – podobnie jak nazywano komisję do spraw rosyjskich wpływów, którą powołał (ustawą) PiS.
Gdy poprzednia władza tworzyła swoją komisję, ostrzegałem, że ta instytucja lub przynajmniej ten pomysł może zostać łatwo przejęty przez następców, a wtedy zamiast Donalda Tuska przed komisją staną Jarosław Kaczyński, Antoni Macierewicz i Mateusz Morawiecki.
Jak się okazuje – niewiele się pomyliłem. Nie przewidziałem jedynie, że pan Tusk zgrabnie obejdzie niemożność ustanowienia nowej komisji na mocy ustawy lub znowelizowania dotychczasowej – byłoby przecież weto prezydenta. Z poprzedniej konstrukcji nie mógł skorzystać, bo sam wielokrotnie oskarżał ją o fundamentalne wady prawne – i miał zresztą stuprocentową rację. Komisja w wydaniu PiS była bez dwóch zdań sprzeczna ze standardami państwa prawa.
Źródło: DoRzeczy.pl
© ℗
Materiał chroniony prawem autorskim.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.