Damian Cygan: Słowa minister edukacji Barbary Nowackiej o "polskich nazistach" padły na międzynarodowej konferencji, zorganizowanej w 80. rocznicę wyzwolenia obozu Auschwitz. Jakie będą tego konsekwencje dla Polski?
Grzegorz Kucharczyk: Na razie nie znamy tych szkód, ale one będą niewyobrażalne. Po pierwsze, słowa te padły w szczególnym dniu. Po drugie, wypowiedziała je urzędująca minister edukacji narodowej. Nie jakiś poseł czy polityk, ale minister odpowiedzialny za szkolnictwo w Polsce. To ma swoją wagę i z pewnością będzie podejmowane przez tych, którzy od lat piszą o tzw. "polskich obozach".
W wielu publikacjach dotyczących Auschwitz można przeczytać, że był to "niemiecki nazistowski obóz koncentracyjny i zagłady". Po co ten przymiotnik "nazistowski"? Czy po to, żeby rozwodnić odpowiedzialność?
Rzeczywiście, to jest dwuznaczna nazwa. Została wprowadzona do obiegu międzynarodowego za sprawą obecnego senatora PSL, wówczas ministra kultury w pierwszym rządzie PiS Kazimierza Michała Ujazdowskiego. Jest to o tyle uzasadnione, że w ten sposób wiąże się nazistów z Niemcami. A jak widać, wypowiedź minister Nowackiej świadczy o tym, że w Polsce ciągle są ludzie – i to na eksponowanych stanowiskach – którzy nie identyfikują Niemców z nazistami. Natomiast krótsza i akcentująca właściwy stan rzeczy byłaby nazwa "niemiecki obóz koncentracyjny i zagłady".
W przekazach związanych z wkroczeniem Armii Czerwonej do Auschwitz co roku dominuje określenie "wyzwolenie". Natomiast nikt nie mówi o tym, że po wojnie infrastrukturę obozową wykorzystywało NKWD i Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego. Dlaczego?
Ta karta historii jest zupełnie nieznana. Tutaj dotykamy całego konglomeratu kłamstw i niedomówień wokół Auschwitz. Pierwszymi autorami tych kłamstw byli Niemcy, którzy organizowali, budowali i finansowali ten obóz. W dokumentacji urzędowej, prowadzonej np. przez SS czy inne agendy państwa niemieckiego celowo używano eufemizmów. Nie pisano "transporty" do obozu, tylko "ewakuacja". Nie używano określeń "eksterminacja" czy "mordowanie", tylko – to najbardziej znane – "ostateczne rozwiązanie". Ale były też inne słowa-wytrychy, które nawet w tej dokumentacji wewnętrznej miały zakłamywać obraz rzeczywistości.
Drugie kłamstwo, czy jak kto woli niedopowiedzenie, to właśnie nazewnictwo. Auschwitz "wyzwolony" czy zajęty przez armię sowiecką? Termin "wyzwolenie" był od początku podejmowany przez propagandę sowiecką. W pierwszych latach po wojnie Sowiety przedstawiano jako siłę, która "wyzwoliła Europę spod barbarzyństwa hitlerowskiego", nie niemieckiego, co napędzało poparcie dla partii komunistycznych na Zachodzie – we Francji, Włoszech.
Wykorzystanie infrastruktury obozowej zbudowanej przez Niemców – swego czasu sojuszników Sowietów – do ich własnych totalitarnych celów to kolejna warstwa kłamstwa o Auschwitz. Ale mamy ich jeszcze więcej, choćby pomijanie faktu, że pierwszymi więźniami tego obozu byli Polacy. Co więcej, są też tacy, którzy w ogóle negują istnienie komór gazowych w Auschwitz. W tym świetle jeszcze bardziej widać szkodliwość takich wypowiedzi, od której zaczęliśmy naszą rozmowę.
Za miesiąc wybory w Niemczech. Czy porównania rosnącej w siłę partii AfD do NSDAP i lat 30. XX wieku są uprawnione?
Jeśli chodzi o podobieństwa AfD i NSDAP, to ich nie ma. Alternatywa dla Niemiec to nie jest partia, która opiera swój program polityczny na ideologii totalitarnej i nie stosuje na masową skalę przemocy fizycznej. Kampanie wyborcze w Niemczech w latach 1930-1933 były naznaczone przemocą. Na ulicach lała się krew. Bojówki nazistowskie, komunistyczne walczyły między sobą. W największych miastach ginęli ludzie. I to nie pojedyncze osoby, bo ofiary szły w dziesiątki i setki.
Zatem porównania AfD do narodowych socjalistów (oczywiście nikt nie mówi narodowi socjaliści, tylko naziści) służą bieżącej kampanii wyborczej, żeby politycznie unieszkodliwić przeciwnika. Natomiast zupełnie inną sprawą jest to, że w niektórych kręgach polskiej prawicy przedstawiany jest wizerunek AfD jako partii antysystemowej, która "rozbije układ" w Niemczech. Tymczasem AfD – i o tym w Polsce powinniśmy przede wszystkim pamiętać – charakteryzuje się wielkim zamiłowaniem do Rosji, pod różnymi względami, czy to politycznymi czy ekonomicznymi. Głośno mówią choćby o konieczności odbudowy gazociągu Nord Stream. Co więcej, prominentni członkowie AfD zajmują się relatywizowaniem zbrodni niemieckich popełnionych w czasie II wojny światowej.
Z powodu tych dwóch kwestii – prorosyjskości i relatywizowania historii – AfD wpisuje się w cały polityczny mainstream niemiecki. Oczywiście chadecy czy socjaldemokraci inaczej artykułują te sprawy, ale mówią de facto to samo. Jeżeli dodamy do tego fakt, że AfD za "trwałe zdobycze" uważa takie decyzje jak legalizacja tzw. "małżeństw homoseksualnych" za rządów Angeli Merkel, to można powiedzieć, że antysystemowość tej partii jest bardzo mocno wątpliwa.
Czytaj też:
Czy Gaza to nowy Auschwitz?
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.