DoRzeczy: Francja, Włochy i Polska chcą podniesienia unijnego podatku od emisji dwutlenku węgla, aby pokryć część długu zaciągniętego w związku z pandemią COVID-19. Jak pani ocenia ten pomysł?
Anna Zalewska: Unia Europejska jest zadłużona na 540 miliardów euro, z czego ponad 200 miliardów pochodzi z Funduszu Odbudowy i wciąż pozostaje do spłaty. To jest główny powód obecnej sytuacji. 26 lutego ogłoszono strategię czystego przemysłu, w której mowa jest o redukcji emisji o 90% do 2040 roku i o dekarbonizacji. Natomiast w ogóle nie wspomina się o energetyce jądrowej. W związku z tym, Unia Europejska musi szukać pieniędzy. Od dwóch, trzech lat pojawia się pomysł podniesienia cen uprawnień do emisji CO₂ w systemie ETS. Niemcy i Francuzi wielokrotnie wskazywali, że dopiero przy poziomie 200 euro za tonę system zacząłby się opłacać. Teraz temat wraca, ponieważ sytuacja finansowa Unii Europejskiej jest dramatyczna. Z jednej strony mówi się o konieczności zwiększenia wydatków na zbrojenia, ale w unijnym budżecie nie ma na to środków. Z drugiej strony forsuje się Zielony Ład, który jeszcze bardziej podniesie koszty energii. To pokazuje, jak bardzo Unia Europejska miota się między sprzecznymi celami – i ostatecznie to obywatele poniosą ogromne koszty, bo ceny energii wzrosną.
Czy Polska rzeczywiście popiera ten pomysł? I to w czasie polskiej prezydencji w Unii Europejskiej?
Tak i to wszystko po wystąpieniu Donalda Tuska w Strasburgu, gdzie przestrzegał przed wysokimi cenami energii i przed wprowadzeniem ETS II. Jeśli chodzi o główny system ETS, sprawa wygląda tak: przychody z ETS trafiają do budżetów państw, ale teraz Unia Europejska zabierze z nich 25% do swojego budżetu, bo brakuje jej pieniędzy. Pozostałe środki muszą być przeznaczone na realizację Zielonego Ładu – to nie jest opcjonalne, to obowiązek zapisany w unijnych przepisach. W praktyce oznacza to, że państwa członkowskie tracą kontrolę nad tymi funduszami. Krótko mówiąc – to skandal, kolejny przykład hipokryzji i dowód na to, że interesy obywateli się nie liczą.
Czyli co innego mówimy w Polsce, a co innego robimy w Unii Europejskiej?
Dokładnie tak. To także pokazuje, jak niewielkie znaczenie ma polska prezydencja w Unii i jak Donald Tusk, zamiast walczyć o interesy Polski, gra przeciwko Polakom razem z Unią Europejską.
Czytaj też:
Duda krytykuje Zełenskiego. "Żaden przywódca nie pozwolił sobie"Czytaj też:
Wałęsa napisał do Trumpa. Porównał prezydenta USA do SB
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.