Polemika z pesymizmem Jerzego Karwelisa

Polemika z pesymizmem Jerzego Karwelisa

Dodano: 
Koronawirus, zdjęcie ilustracyjne
Koronawirus, zdjęcie ilustracyjne Źródło: Pixabay
Tomasz Błaut | Wspomnieniom na temat pierwszych dni pandemii koronawirusa często towarzyszy wirus marazmu. Ponad dwa lata nieustannych obostrzeń, powszechnych represji i niezliczonych tragedii większość zaszufladkowała jako przelotny epizod. Przykry, tak, ale takie wtedy były czasy. Cóż można było zrobić innego? Człowiek dogłębnie rozumiejący problem pandemii (a co tydzień dokonywane są nowe ustalenia) widzi ten postępujący brak zainteresowania i sam się nim zaraża.

Od jakiegoś czasu dostrzegam łagodną formę tego wirusa u pana Jerzego Karwelisa. Pierwszy objaw odnotowałem w trakcie wieczoru autorskiego związanego z wydaniem książki „Dziennik zarazy” zorganizowanego w 2023 r. w Domu kultury na tyłach warszawskiego Teatru Komedia. Tam też stwierdził dość ponuro, że nie ma nadziei na rozliczenie pandemii. Społeczeństwo, jak wtedy zauważył, ma ważniejsze sprawy na głowie. Nie ma woli politycznej. Ogólnie dramat.

Podobna wypowiedź padła w czasie niedawnego wywiadu dla Do Rzeczy. 30 marca w godnym polecenia wywiadzie na kanale Do Rzeczy pan Karwelis – dzieląc się różnymi trafnymi spostrzeżeniami na temat pandemii – znów wypowiedział się dość pesymistycznie. Wymienił przy tym trzy istotne aspekty, do których pragnę się odnieść.

Świadoma rozmowa z narodem

Pierwszym aspektem wartym omówienia jest zainteresowanie społeczne. A raczej jego brak. Pan Karwelis uważa, że ludzie ogólnie nie chcą wracać do tych czasów. Niektórzy przeżyli dotkliwe rozczarowanie swoją sprawczością, wpędzające ich w głęboką depresję. Inni zdają sobie sprawę z tego, że popełnili straszliwą głupotę i nie chcą się do tego przyznać.

Czy to jednak prawda, że ludzie nie chcą o tym wszystkim myśleć? Śmiem wątpić. Nie ma takiej osoby, która machnie ręką w sytuacji, gdy zda sobie sprawę, że jest kantowana. Może to tolerować lub znosić z powodu bezsilności, ale nie ignorować. Taka zbrodnia wypala zbyt mocną dziurę.

Prawdziwym problemem jest raczej brak odpowiedniego przekazu. Częściowo odniosłem się do tego w artykule „Piąta rocznica bioterroru”, ale należy to podkreślić jeszcze raz: społeczeństwo nie jest zainteresowane problemem pandemii ponieważ nie rozumie tego, co się stało. A dlaczego tego nie rozumie? Bo nie jest to prawidłowo komunikowane.

Za przykład niech posłuży spontaniczna debata między posłem Romanem Fritzem a panią Agnieszką Gozdyrą z 22 sierpnia 2024 r. Po czterech lat przeróżnych ustaleń w temacie pandemii pan poseł Fritz miał okazję przez cztery minuty, po samodzielnym przekierowaniu rozmowy na tor inny niż ten narzucony przez prowadzącą, na trafienie z przekazem do milionów Polaków. Nie tylko rozmowa stała się chaotyczna, ale ostatecznie pan poseł Fritz zmuszony był przepraszać za ordynarne zachowanie komentujących. (Sprawę opisałem w artykule „Jak rozmawiać o pandemii”.)

Proszę pomyśleć co takiego sprawiło, że Państwo – tu zwracam się do Czytelników – stali się podejrzliwi względem pandemii? Czy był to bezpośredni efekt przekazu osób krytycznych wobec pandemii? Czy może był to jakiś inny bodziec?

Gwoli jasności, nie jest to próba umniejszenia roli i starań wielu czołowych osób krytycznych wobec pandemii. To raczej zachęta do refleksji nad tym, co tak naprawdę sprawia, że zmieniamy swoje poglądy w tej czy innej sprawie. Nie jest to wcale tak oczywiste, jak mogłoby się to wydawać. (Tu polecam program „Sofizmaty polityczne”, w którym niedawno pojawił się cykl o Mechanizmach przekonywania.)

Medialne sumienie

Pan Karwelis skrytykował również i media. Tutaj stwierdził, że większość mediów głównego nurtu jest umoczona i że różni przedstawiciele tychże mediów nie chcą tego rozgrzebywać, z wiadomych powodów.

To też nie do końca prawda. Nie można jednocześnie twierdzić, że wszyscy byliśmy pod wpływem zmasowanego ataku psychologicznego, a potem sugerować, że akurat dziennikarze byli na to wszystko w pełni odporni. Może nie byli. Może dali się omamić jeszcze bardziej niż inni. Konformizm intelektualny nie wymaga łapówki.

Poza tym to nie jest tak, że nie mówi się o pandemii w mediach głównego nurtu. Oczywiście, że się o niej mówi. Temat ten okazjonalnie wraca na tapetę różnych stacji w szczytowych porach oglądalności, wywołany przez prowadzącego albo sprowokowany przez zaproszonego gościa.

Tyle że jak już do tego dojdzie, to niewiele z tego wychodzi. Brak jest wyobraźni bądź pomysłu jak ten problem ugryźć inaczej. Jak ominąć typowe pułapki. Jak sprawić, żeby dać słuchaczom do myślenia. Jeśli formułka dnia nie zadziała, trudno, próbowaliśmy, ludzie są głupi i niczego nieświadomi.

Rola Donalda Trumpa

Warto na koniec odnieść się do komentarza dotyczącego Donalda Trumpa. Nie dlatego, że Trump jest święty. Rzeczywiście można tutaj wytknąć mu wprowadzenie lockdownów, promowanie Anthony’ego Fauci’ego, wsparcie opracowania szczepionek, tudzież szereg innych rzeczy. Spostrzeżenie, że Robert F. Kennedy Jr. może ulec presji ze strony swojego przełożonego też jest uzasadnione.

Nie wolno jednak zapominać o tym, że Trump był zwolennikiem wczesnego leczenia. Od samego początku próbował promować hydroksychlorochinę. Gdyby postawił na swoim, w kwietniu-maju 2020 r. dostarczyłby ogromne ilości hydroksychlorochiny do aptek w całym kraju do wydania bez recepty. Na drodze stanął mu m.in. Rick Bright z agencji BARDA (poinstruowany przez Janet Woodcock z agencji FDA), który przed kamerą pochwalił się, że powstrzymał Trumpa przed zrobieniem czegoś głupiego.

Równanie pandemiczne było nadzwyczaj proste. Z jednej strony mamy Donalda Trumpa, któremu zależało na jak najszybszym zażegnaniu pandemii. Ledwo co przetrwał pierwszy impeachment, już myślał, że droga do zwycięstwa będzie usłana różami (patrząc na swojego kontrkandydata), a tu nagle zza oceanu przybył wirus wymuszający zamknięcie gospodarki. Gorszego nieszczęścia nie można było sobie wyobrazić w końcówce kampanii prezydenckiej.

Z drugiej strony mamy różne grupy interesów, którym zależało na jak najdłuższym nakręcaniu pandemii. Mowa tu o koncernach farmaceutycznych, agencjach rządowych, instytucjach, społeczności wywiadowczej w kraju i za granicą, Demokratach, Republikanach, wszelkiej maści innych politykach w innych krajach Zachodu, mediach głównego nurtu, praktycznie całej strukturze NATO. Bóg jeden wie ile tych grup było, tak szeroki był to front propandemiczny.

Czy oni wszyscy byli ze sobą w zmowie? Jak mawiał George Carlin: „Nie potrzeba formalnego spisku, gdy interesy się zbiegają”. Spoiwem łączącym starania tych wszystkich grup była właśnie nienawiść żywiona wobec Donalda Trumpa. Na najwyższych szczeblach nie ma głupich, więc jakieś tam porozumienie być musiało w celu koordynacji działań. Ale na niższych? Motywacja, świadoma bądź podświadoma, była tak silna, a metoda osiągnięcia upragnionego rezultatu tak oczywista, że nie trzeba było nawet wysyłać depeszy.

Nabierająca od 2015 r. psychoza na punkcie Donalda Trumpa osiągnęła w tamtym krytycznym okresie apogeum. Mnóstwo osób mających ogromny wpływ na kierunek debaty publicznej nienawidziło tego kontrowersyjnego prezydenta do nieprzytomności. Te osoby nie dopuszczały do siebie myśli, że Trump mógł mieć w czymś rację, nawet zupełnie przez przypadek. Jednocześnie to te osoby miały za zadanie filtrować dla niczego nieświadomych mas niuanse polityki wewnętrznej Stanów Zjednoczonych.

Jedna z największych zbrodni w historii ludzkości sprowadzała się do następującej obawy. Jeśli Trumpowi uda się pokonać pandemię, wtedy wygra wybory. Jednym zależało na tym, żeby pandemii nie dało się pokonać zbyt szybko lub zbyt łatwo. Innym na tym, żeby Trump nie wygrał wyborów. Rezultat tych działań odczuliśmy – i nadal odczuwamy – na własnej skórze.

Tutaj jest interesujący punkt zaczepienia. Walka tych wszystkich grup interesów z Trumpem pomogłaby wyjaśnić całemu narodowi polskiemu to, jak został okrutnie i prymitywnie oszukany. Tym bardziej, że niespodziewane zwycięstwo Donalda Trumpa wzniosło psychozę antytrumpową na nowe wyżyny. Sęk w tym, że żelazo jest gorące, ale kuć (prawie) nikt nie chce.

Słowo końcowe

Nie podzielam pesymistycznej wizji pana Karwelisa. Nie tylko dlatego, że dostrzegam szereg poważnych błędów popełnianych w zakresie komunikacyjnym, ale także dlatego, że pandemia to nie był wybuch Wezuwiusza. Ona nadal trwa, przepoczwarzona. Konsekwencje będą nam towarzyszyć nawet przez kolejne pokolenia. Poddanie się wirusowi marazmu jest równoznaczne z zaakceptowaniem wszystkich nieszczęść ostatnich pięciu lat, a także z biernym przyzwoleniem na kolejne, jeszcze większe nieszczęścia.

Nawet prawda potrzebuje kampanii marketingowej. Skoro pandemia w odczuciu pana Karwelisa – a także moim, tu jest pełna zgoda – była kampanią marketingową, to czemu osoby świadome nie zorganizowały lepszej? Przecież fakty są po naszej stronie. Nasi reprezentanci pojawiają się regularnie w największych stacjach telewizyjnych. Za chwilę kandydaci na kolejnego prezydenta Polski będą ustawowo zapraszani do wszystkich środków masowego przekazu. Będzie nawet debata prezydencka w telewizji publicznej. Naprawdę nie da się tutaj niczego wskórać?

Proszę zwrócić uwagę, że w tych wszystkich wspomnieniach pandemicznych nie przewija się tylko jeden temat: „Co zrobiliśmy źle w kwestii docierania do ludzi nieprzekonanych?” Nie ma krztyny refleksji nad tym, czy może po prostu w jakimś stopniu nie zawaliliśmy sprawy. Smutną prawdą jest to, że nikt nie lubi wyjść na głupiego. Zwłaszcza osoby świadome.


Zostań współwłaścicielem Do Rzeczy S.A.
Wolność słowa ma wartość – także giełdową!
Czas na inwestycję mija 31 maja – kup akcje już dziś.
Szczegóły: dorzeczy.pl/gielda


Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także