Telewizja Republika ujawniła w sobotę całość nagrania, którego fragment kilka dni wcześniej pojawił się w mediach należących do braci Karnowskich. Na taśmach zostali nagrani Donald Tusk oraz Roman Giertych. Na opublikowanych taśmach politycy rozmawiają o sytuacji wewnątrz partii, którą wówczas rządził Grzegorz Schetyna. Giertych żali się Tuskowi, że ówczesny lider PO uniemożliwił mu start do Senatu z okręgu, w którym miałby szanse zdobyć mandat. Dalej mecenas mówi o tym, jak "pomógł" Stanisławowi Gawłowskiemu w kampanii wyborczej.
– One zostały opublikowane dlatego, że panowie z PiS-u i okolic PiS-u nie mogą po prostu wytrzymać. Oni dyszą, jak słyszą czyjeś podsłuchy, oni kochają podsłuchiwać ludzi, zastanawiać się jak wygląda życie prywatne i prywatne rozmowy najważniejszych polityków – mówił Arłukowicz w programie "Onet Rano". Jak zaznaczył europoseł KO, problemem nie jest treść rozmów, a to, w jaki sposób znalazły się one w rękach "pseudopatriotycznych pseudodziennikarzy, którzy licytowali się przez cały weekend, kto pierwszy je opublikuje".
Arłukowicz chce wyjaśnienia, skąd wyciekły taśmy
– Mnie interesuje to, w jaki sposób te nagrania znalazły się w rękach tych – w mojej ocenie – nieodpowiedzialnych ludzi i jak przez tyle lat one funkcjonowały w rękach ludzi, o których nie wiemy nic – mówił. Dodał, że jego zdaniem kwestia ta stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa wewnętrznego państwa. – Mamy do czynienia z sytuacją, w której podsłuchy najważniejszego wówczas człowieka w Europie krążą w rękach ludzi skrajnie nieodpowiedzialnych – stwierdził.
Bartosz Arłukowicz oczekuje od ABW i prokuratury, że przeprowadzą osobne śledztwo, które wyjaśni, w jaki sposób dziennikarze otrzymali te materiały.– Mieliśmy informacje, składane pod przysięgą, że materiały, które uzyskano w przebiegu pracy Pegasusa, zostały zniszczone. Jak się okazuje, nie zostały zniszczone. Nie chciałbym być w skórze tych, którzy nie wytrzymali temperatury politycznej i postanowili upublicznić nic niewnoszącą rozmowę między Tuskiem a Giertychem, bo ci ludzie prędzej czy później odpowiedzą za to, w jaki sposób i dlaczego upublicznili dane, w mojej ocenie pochodzące ze śledztwa. Ludzie, którzy im je dostarczyli, też poniosą pełną odpowiedzialność – powiedział europoseł.
Czytaj też:
Kierwiński grzmi na Zandberga: Jakoś mu blisko do PiSCzytaj też:
Sasin nie ma wątpliwości: W PO trwa walka o władzę
Polecamy Państwu „DO RZECZY+”
Na naszych stałych Czytelników czekają: wydania tygodnika, miesięcznika, dodatkowe artykuły i nasze programy.
Zapraszamy do wypróbowania w promocji.