Z ośrodków bliskich rządowi dochodzą głosy o potrzebie stosowania niemalże prawa wojennego, konieczności zamykania rosyjskich źródeł agitacji oraz surowego rozprawienia się z rosyjsko – białoruską agenturą wpływu uplasowaną, a jakże w opozycyjnych partiach prawicowych. Wszystko w imię solidarności z rządem Donalda Tuska broniącym w duchu prawdy demokracji, praworządności i tzw. europejskich wartości.
Po tygodniu tej osobliwej kampanii wojennej okazało się, że centrum dezinformacji znajduje się wewnątrz polskiego rządu. Przez kilka dni ekipa Tuska oraz związane z nią media rozpowszechniały fake newsy na temat rzekomego ataku na Polskę przeprowadzonego przez Federację rosyjską za pomocą dronów. Inspirowani przez polityków mediaworkerzy pisali o rosyjskiej agresji na Polskę, o nalocie dronowym oraz o bohaterskiej reakcji rządu, który zaangażował niemal nadludzkie siły dla odparcia zagrożenia. Jednocześnie uruchomiono prawdziwy festiwal putinowski oskarżając o współpracę z Rosją każdego, kto śmiał wątpić w oficjalną narrację, choćby tylko zadając sensowne pytania. Nota bene nie ma obecnie lepszego dowodu ułomności intelektualnej niż oskarżenie przeciwnika politycznego czy ideologicznego o bycie sojusznikiem Putina, czy w wersji bardziej potocznej ruską onucą. Oskarżenia o działanie na rzecz Rosji chwilowo zastąpiły inwektywy od-faszystowskie, których przez lata używali wobec Bogu ducha winnych, pragnących normalności ludzi miłośnicy „tolerancji, demokracji i praworządności” skupieni wokół salonów III RP. Ten zalew głupoty i infantylizmu nie jest jedynie potwierdzeniem całkowitego upadku klasy rządzącej. Obecnie następuje proces instrumentalizacji postaw z pogranicza kretynizmu dla osiągania celów politycznych, których wspólną cechą jest to, że są one całkowicie sprzeczne z polską racją stanu oraz interesem większości Polaków. Polega on na tym, że niekiedy prawdziwym strzępom informacji nadaje się znaczenie całkowicie odległe, przerysowane, używając przy tym ogromnego ładunku emocjonalnego wyłącznie po to, aby przesłonić istotę rzeczy w kakofonii krzykliwych nadinterpretacji, czy prymitywnych wykrzykników adresowanych do ogłupiałej publiczności. Ten skrajnie niebezpieczny mechanizm może okazać się tragiczny w skutkach dla całego państwa i wszystkich tych, którzy z Polską związali swój los.
Żeby przynajmniej w tym tekście nie zatriumfowała post-prawda uporządkujmy fakty. W nocy z 9 na 10 września 2025 r. w polską przestrzeń powietrzną wtargnęło ok. 20 obiektów latających, które zidentyfikowano jako rosyjskie drony. Polska oraz kilka krajów NATO poderwało samoloty, które najprawdopodobniej przystąpiły zestrzeliwania intruzów. Akcja ta sprawiała wrażenie nieudolnej demonstracji siły. Jak się potem okazało, o nadlatujących dronach polskie dowództwo zostało uprzedzone przez stronę białoruską. Prawdopodobnie dlatego, mając w miarę precyzyjne informacje uzyskane od „wroga” wojsko w ogóle było w stanie podjąć jakieś działanie. Jest bowiem rzeczą powszechnie wiadomą, że Polska nie posiada sprawnej obrony przeciwlotniczej, która pozostaje piętą achillesową naszych Sił Zbrojnych. O obronie przeciw-dronowej nie ma nawet co wspominać. To w sumie szokujące, że trzy i pół roku po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji na Ukrainę, która dostarcza doskonałych informacji o współczesnych sposobach prowadzenia wojny polskie władze nie zapewniły naszym żołnierzom narzędzi do prowadzenia operacji anty-dronowych. Używanie dronów jest nie tylko jednym z podstawowych sposobów prowadzenia wojny na Ukrainie, ale przede wszystkim wymaga stosunkowo niewielkich nakładów finansowych, w odróżnieniu od znaczących środków wydatkowanych na zakup czołgów, samolotów czy śmigłowców bojowych. Drony to niewątpliwie broń biednych, wykorzystywana w konfliktach asymetrycznych jako substytut zaawansowanych środków rażenia. To bardzo proste konstrukcje, tanie w produkcji, nie wymagające dla ich wytwarzania budowy wielkich zakładów zbrojeniowych. Produkty ze sklejki i styropianu. I takie nieuzbrojone styropianowe latawce, napędzane prymitywnym silniczkiem spalinowym rozłożyły na łopatki rządzoną przez Tuska Rzeczpospolitą.
Wróćmy jednak do głównego wątku opowieści. Ponieważ w przypadku poprzednich incydentów związanych z naruszeniem polskiej przestrzeni powietrznej nie reagowano, co wywoływało polityczną burzę, tym razem skorzystano z okazji, a być może także białoruskich ostrzeżeń, aby pokazać żelazną wolę i determinację. Fatalnie oceniany przez społeczeństwo rząd Tuska niewątpliwie potrzebuje sukcesu. Polska i kilka krajów NATO poderwały lotnictwo, które podjęło walkę z nieuzbrojonymi latawcami notując kilka pewnych zestrzeleń na ok. 20 obiektów. Nie wiadomo zresztą jak ta akcja przebiegała, gdyż jej przebieg utajniono. Najprawdopodobniej ów pokaz sprawności nie wypadł wcale tak okazale jak spodziewali się decydenci.
Oczywiście pojawiają się głosy, że do wlatujących w polską przestrzeń powietrzną ze wschodu obiektów trzeba strzelać, gdyż toczy się wojna i w każdej chwili możemy być zaatakowani. Tylko, że w tej narracji tkwi właśnie sedno problemu. Otóż Polska nie jest stroną żadnej wojny i Bóg da nie stanie się nią pomimo usilnych starań i głupoty naszego rządu. Prawdę mówiąc bardziej niebezpieczny jest jeden nadlatujący uzbrojony dron czy pocisk, gdyż nigdy nie wiadomo, czy w sposób celowy lub przypadkowy nie uderzy on w jakiś cel na terytorium Polski wywołując trudną do zinterpretowania sytuację. Jednak 20 dronów bojowych atakujących Polskę to z całą pewnością akt wypowiedzenia wojny. Tego rodzaju agresja nie wywołuje żadnych wątpliwości interpretacyjnych, wymaga ogłoszenia mobilizacji i wezwania sojuszników w trybie art. 5 Traktatu waszyngtońskiego. Dlatego wobec obecnego zaangażowania wojsk rosyjskich na Ukrainie jest to zdarzenie bardzo mało prawdopodobne. Jednakże oficjalna narracja rządowa przez kilka dni głosiła, że zostaliśmy przez Rosję zaatakowani nalotem dronowym. Zatem jednak wojna? A może tylko próba oswajania z nią Polaków? Problem w tym, że „zaatakowano” nas przy pomocy nieuzbrojonych latawców ze sklejki. Drony te nie wyrządziły nikomu żadnej krzywdy. Nawet rolnicy, na których polach obiekty te wylądowały nie mogą się skarżyć na szkody, gdyż jest już po żniwach. Jedyne zniszczenia podczas całego incydentu wyrządziła rakieta odpalona z polskiego F 16, która trafiła w dom w Wyrykach na Lubelszczyźnie. Dom ten, zgruzowany zrobił następnie międzynarodową karierę.
Dlatego osobiście uważam, że należy trzymać nerwy na wodzy i nade wszystko nie przesadzać z reakcją. I to bynajmniej nie dlatego, że polscy piloci być może popełnili katastrofalny błąd, lecz z przyczyn politycznych. Wystarczyło monitorować wlatujące obiekty, zlokalizować je, rano zwołać konferencję prasową i w świetle kamer oddać przynajmniej kilka z nich ambasadzie rosyjskiej jako zgubę. Ot dowcipna i bezczelna reakcja na głupi incydent, rozsądnie deeskalująca napięcie, w sposób który czyniłby całą akcję Rosjan bezużyteczną. Bo drony choć nie wyposażone w głowice bojowe niosły potężną, jak się okazało broń polityczną. Zaś całkiem na serio ogłosić program budowy zapory anty-dronowej i przeznaczyć na to natychmiast poważne środki, tak aby posiadać odpowiednie zdolności na wypadek, gdyby realia polityczne i wojskowe zmieniły się na naszą niekorzyść.
Jednak rząd oraz część ogłupiałego komentariatu zareagowali dokładnie tak jak sobie tego Rosja życzyła. Zrujnowany dom w Wyrykach przez tydzień stanowił dowód rosyjskiego bestialstwa. Dosyć osobliwe wydają się obecne tłumaczenia ministra Bosackiego, który przyznał, że prezentując zdjęcia w ONZ nie był świadomy prawdziwych przyczyn zniszczenia budynku. Na pierwszy rzut oka widać, że powstałe gruzowisko, oraz przebity betonowy strop raczej nie były dziełem nieuzbrojonych latawców. Do tego dochodziły wypływające z prokuratury przecieki, że to nie dron lecz jakiś niezidentyfikowany obiekt latający zniszczył owe domostwo. Czyli UFO! To narracja godna inteligencji wyznawców Giertycha, Lisa czy Niesiołowskiego, Silnych razem czy wyborców Jachiry. Jednak tym razem spin o rosyjskim ataku stał się oficjalną polityką rządu. Rozkręcono spiralę histerii na użytek wewnętrzny, uruchomiono art. 4 NATO, wzywając sojuszników na konsultacje. Apogeum szaleństwa okazało się wystąpienie wiceministra Marcina Bosackiego z MSZ na forum ONZ, który pokazywał całemu światu podlubelskie gruzowisko domagając się reakcji opinii międzynarodowej. To było chyba głupsze niż publiczne dziękowanie USA przez Radosława Sikorskiego za rzekome zniszczenie gazociągu Nord Stream. A kiedy sprawa się wydała Donald Tusk w charakterystyczny dla siebie, paskudny moralnie sposób zwekslował całą sprawę na Polskie Wojsko, rzucając idiotyczne w tych okolicznościach hasło „ręce precz od polskich żołnierzy”.
Podejrzewam, że nikt w Rosji planując tę operację nawet nie przypuszczał jakie spektakularne efekty uda się osiągnąć. Do gabinetu Władimira Putina zapewne ustawiła się już kolejka po wypłatę specjalnej premii oraz odznaczenia za nadzwyczajne osiągnięcia w strategicznym osłabianiu sił kłopotliwego sąsiada.
Bo szkody po polskiej stronie są ogromne. Po pierwsze pokazaliśmy słabość militarną. Cały świat naocznie przekonał się jak mizerna jest nasza obrona przeciwlotnicza. Użycie F 16 do zwalczania nawet uzbrojonych dronów jest doskonałym zobrazowaniem powiedzenia o strzelaniu z armaty do wróbla. Ogromne koszty tej operacji to tylko część problemu. Zasadniczo chodzi o łatwość sprowokowania całkowicie nieadekwatnej reakcji po polskiej stronie, brak zdolności analitycznych i umiejętności trzymania nerwów na wodzy, co niewątpliwie może być wykorzystywane w planowaniu kolejnych operacji wymierzonych w nasz kraj.
Po drugie Polska wystrzelała się z amunicji dyplomatycznej, która adekwatnie użyta może racjonalnie wspierać wysiłek obrony naszego kraju. Uruchamianie art. 4 Traktatu waszyngtońskiego oraz wystąpienia na forum ONZ mają swój ciężar gatunkowy. Czy ktokolwiek na arenie międzynarodowej będzie się przejmował, gdy Polska po raz kolejny będzie się domagała światowej reakcji w sytuacji znacznie poważniejszej od ostatniego „dronowego nalotu”? Przeciwnie, od tej pory Rosja będzie za każdym razem pokazywać zdjęcie ministra Bosackiego z fotografią domu w Wyrykach. I będzie to w sumie całkiem racjonalny argument, za tym, że Polska za pomocą fake newsów usiłuje wmanewrować społeczność międzynarodową w jakąś antyrosyjską awanturę.
Po trzecie wrogie Polsce środowiska, w tym także część klasy politycznej oraz komentariatu wykorzystała całą sytuację do uruchomienia antyamerykańskich i antyprezydenckich reakcji. Kolportowano przekaz, że Amerykanie zdradzili, a prezydent Nawrocki dał się wystrychnąć na dudka Donaldowi Trumpowi. Tyle, że budując taką narrację na kuriozalnym i groteskowym przykładzie naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej przez drony – latawce, argumentacja ta ma walor jedynie emocjonalny. Chodziło zapewne o leżące w interesie elit brukselskich podważanie zaufania polskiego społeczeństwa do USA, jako gwaranta bezpieczeństwa. Trzeba przyznać, że Donald Trump na cały incydent zareagował w sposób rozważny. Amerykański przywódca miał dobre informacje na temat natury rzekomego „ataku dronowego”, którego rozsądnie nie potraktował jako casus belli. Jednocześnie jego reakcja nie wyrządziła Polakom przykrości, bo przecież mógł publicznie opieprzyć rząd Tuska, że dezinformuje on sojuszników i domaga się podjęcia od USA eskalacyjnych działań wobec Rosji w oparciu o fałszywy przekaz. Nie twierdzę przy tym, że będąc członkiem NATO jesteśmy bezpieczni i nie mamy się czego obawiać. Reakcja naszych sojuszników w obliczu zagrożenia zawsze pozostanie sprawą niepewną, zwłaszcza wobec dosyć mglistego zapisu art. 5 Traktatu waszyngtońskiego. Jednak to właśnie ta niepewność ma też korzystne dla nas znaczenie strategiczne i z całą pewnością nie leży w naszym interesie formułowanie teorii o amerykańskiej zdradzie w obliczu latawcowego nalotu.
Po czwarte cały incydent wywołał dramatycznie niekorzystne konsekwencje wewnętrzne. Owszem Polacy w większości nie dali się wystraszyć i zajęli pozycję obserwatorów politycznego cyrku zafundowanego nam po raz kolejny przez rządzących. Jednak sprawa nie jest taka prosta. Lekceważenie zagrożenia i uznawanie, że za każdym razem rząd ogłaszając alarm robi nas w balona to prosty przepis na narodową klęskę. Zapewne wielu z nas, kiedy następnym razem rząd i media podniosą alarm, nawet nie odejdzie od niedzielnego rosołu, choć tym razem zagrożenie może okazać się realne. Trudno się temu dziwić, skoro Tusk i jego akolici robią wszystko, aby osłabić zaufanie do instytucji państwa.
Po piąte afera dronowa posłużyła rządzącym jako paliwo do formułowania niebezpiecznych tez prowojennych, np. o potrzebie zestrzeliwania przez NATO dronów i rakiet nad Ukrainą. Sugerował to otwarcie minister Sikorski, który zdaje się ma jakieś inklinacje do wysyłania polskich korpusów ekspedycyjnych. Pamiętam jak kiedyś, najprawdopodobniej dla budowania własnej pozycji międzynarodowej, deklarował gotowość wysłania polskich żołnierzy do Republiki Środkowoafrykańskiej. Pojawiają się głosy o potrzebie wprowadzenia podatku wojennego. Główne media karmią Polaków agitacją wojenną, na razie jeszcze dosyć subtelną lecz wyraźnie ukierunkowaną na włączenie Polski do wojny z Rosją. Nie chodzi o to, aby lekceważyć zagrożenie płynące ze wschodu. Rzecz w tym, że Polska nie jest gotowa na jakąkolwiek wojnę i długo jeszcze nie będzie. Zatem zbrojąc się i przygotowując nasze zdolności powinniśmy jednocześnie zapomnieć o udziale w wojnach przynajmniej do czasu, gdy kilkanaście dronów z dykty i styropianu nie będzie już w stanie wywołać spustoszenia w polskiej przestrzeni politycznej i zdewastować naszą rację stanu.
Wreszcie trudno nie zauważyć, iż afera dronowa skutecznie odwróciła uwagę Polaków od realnych problemów, które w sferze ekonomicznej ponad wszelką wątpliwość doprowadzą do katastrofy. Umowa z Mercosur doprowadzi do tego, że żaden ruski dron nie wyląduje na polskim kurniku bo nie będzie już w Polsce kur i w ogóle rolnictwa. Nadchodzący pakt migracyjny, czy kolejne odsłony szaleństwa klimatycznego fundowanego nam przez Unię Europejską stanowią póki co znacznie poważniejsze zagrożenie dla Polski niż konflikt Rosji z Ukrainą. Historia wojen uczy, że na końcu nie wojują armie, lecz całe państwa i to ich siła ekonomiczna przesądza w dużym stopniu o wyniku wojny. I o tym powinniśmy pamiętać zanim zostaniemy po raz kolejny przez Tuska i jego kamarylę wydronieni.
Polecamy Państwu „DO RZECZY+”
Na naszych stałych Czytelników czekają: wydania tygodnika, miesięcznika, dodatkowe artykuły i nasze programy.
Zapraszamy do wypróbowania w promocji.
