Polityka zagraniczna Donalda Trumpa bywa opisywana na dwa sprzeczne sposoby: albo jako lekkomyślny chaos, albo jako przebiegła nieprzewidywalność. Oba ujęcia zawierają część prawdy. To, co czyni jego styl tak osobliwym, to połączenie pozorów nieporządku z faktyczną ciągłością polityki. Jego podejście do wojny na Ukrainie jest tego najlepszym przykładem. Dla wielu jego niedawne uwagi na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ sprawiały wrażenie nagłego zwrotu, przyjęcia maksymalistycznej retoryki proukraińskiej, wręcz ruchu w stronę eskalacji, włącznie z pozwoleniem sobie na określenie Rosji mianem „papierowego tygrysa”. Jednak po odarciu z ironii przekaz Trumpa pozostaje całkowicie spójny: Stany Zjednoczone będą sprzedawać broń Europie, ciężar poniesie europejski filar NATO, ale Waszyngton nie zobowiąże się do decydującej konfrontacji z Rosją z wiadomych względów.
Ten wzór „strategicznego chaosu” nie jest u Trumpa nowością. To zasadniczy element jego politycznego stylu. Nieustannie zmieniając ton, przecząc samemu sobie i wykonując pozorne zwroty, tworzy mgłę, w której może swobodnie manewrować. Obserwatorzy gonią za kolejnymi wybuchami retoryki, podczas gdy głębsza linia polityki – utrzymanie dominacji USA w ramach NATO, przerzucenie odpowiedzialności za wojnę na Ukrainie na Europę, unikanie bezpośredniego uwikłania Ameryki – pozostaje niezmienna. To sprytna, choć cyniczna metoda sprawowania władzy, która pozwala trzymać sojuszników w niepewności, a przeciwników w stanie dezorientacji.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
