Współczesne doktryny społeczne i religijne ufundowano na podstępie. Można w nieskończoność czekać na nowy wspaniały świat, ale im kto częściej chodzi po rozum do głowy, tym skłonniejszy jest nie dowierzać propagandzie nowoczesności. Ile wieków możemy jeszcze łudzić się, że żyjemy u progu wiosny, jeśli stawia się nam przed oczami co najwyżej kolejną, rozwścieczoną na przeszłość rewolucję z podpalonym wiankiem na głowie?
Ks. Dominique Bourmaud w Stu latach modernizmu stworzył kompendium filozoficznych pułapek, które sprawiły, że tak liczni naukowcy, postępowi księża i zwykli ludzie sami nie rozumieją, co mówią, myślą, i kto im sufluje utopijne poglądy. Z zawiłych zdań celebrytów idei (m. in. Lutra, Kanta, Hegla, Sartre’a, Teilharda de Chardin, Rahnera, de Lubaca, a także – niestety – papieży od drugiej połowy XX w.), wydobywa sedno modernizmu, które za każdym razem okazuje się nie tylko czymś ogranym, ale przede wszystkim – absurdalnie głupim.
Zmarły w tym roku autor, kapłan Bractwa św. Piusa X, urodził się we francuskiej Wandei, co zawsze stanowiło dla niego powód do dumy. Pełnił posługę jako misjonarz w Kenii oraz wykładowca seminariów w kilku krajach. W Stanach Zjednoczonych odpowiadał za posługę dla księży diecezjalnych chcących uczyć się odprawiania tradycyjnej Mszy Świętej.
Książka Sto lat modernizmu dostępna jest na stronie internetowej wydawnictwa DeReggio.
Fragmenty książki Sto lat modernizmu. Źródła Soboru Watykańskiego II
Modernizm ma sto lat. Słownik Larousse’a opisuje tę herezję jako kryzys religijny, który zaznaczył się w czasie pontyfikatu Piusa X (1903-1914). Wskazuje również centralny problem, precyzując, że modernizm dążył do dostosowania nauki Kościoła do nowych idei, zwłaszcza do nowożytnej filozofii i krytyki biblijnej. Mówiąc krótko, był to konflikt pokoleń w łonie wiecznego Kościoła, który skończył się zmuszeniem nowatorów do posłuszeństwa. Kościół – wierny apostołom – zawsze patrzył na nowinki jako na coś podejrzanego. W skali dwóch tysięcy lat historii chrześcijaństwa herezja ta wydaje się zajmować raczej skromne miejsce wśród wielkich kryzysów, które tak często wstrząsały skałą Kościoła. Zresztą od czasów Piusa X sprawa jest zamknięta. Po co więc otwierać na nowo stare, pokryte kurzem teczki? Po co pochylać się raz jeszcze nad zapomnianą kwestią, która może zainteresować chyba tylko najbardziej zapalonych historyków?
Tymczasem modernizm nie jest faktem historycznym, który się dokonał, umarł i leży pogrzebany. To ten sam ruch, który zakamuflowany dla potrzeb sprawy odzyskał przestrzeń w Kościele i zdaje się dzisiaj odnosić triumf nad Kościołem. Teza o jedności i tożsamości dawnego i obecnego ruchu modernistycznego stanowi cały przedmiot mojej książki. Tu, we wprowadzeniu, chcemy tylko wykazać zasadność i konieczność takich dociekań. Istnieje bowiem problem wymagający rozwiązania. Jest nim fakt nagłego pojawienia się nowego Kościoła, czy też – mówiąc inaczej – fakt, że Kościół katolicki znajduje się w kryzysie tożsamości. Jeśli Czytelnik zdoła rozpoznać wyjątkowy stan dzisiejszego Kościoła, z pewnością zechce prześledzić wraz z nami to badanie, rozumiejąc, że od jego wyniku zależeć będzie jego życie lub śmierć.
Kryzys, który rozpętał się w Kościele, był najbardziej widoczny w latach 60. i 70. XX wieku. Kościół chciał przyjąć nową postać, przeżyć swoje aggiornamento. Wszyscy, na czele z papieżem Pawłem VI, oczekiwali nowej wiosny skąpanej w blasku jutrzenki młodości. Tymczasem wielka zmiana okazała się gorzkim rozczarowaniem. Wszechobecne wątpliwości, niepewność i samokrytyka prowadząca do samozniszczenia. W czasie tych decydujących lat poszczególne narody buntowały się przeciw Dekalogowi i przeciw Jezusowi Chrystusowi na niespotykaną dotąd skalę. Dramatycznie zmalała ilość powołań, wierni porzucali swoje kościoły, aby przyłączyć się do najdziwaczniejszych sekt lub do religii żądzy i przyjemności. Księża, zakonnicy i zakonnice w rekordowym tempie porzucali stan duchowny. Biskupi, strażnicy wiary i skarbów Kościoła, zamiast Ewangelii Ukrzyżowanego głosili złagodzoną naukę o braterskiej miłości czy banalne przemowy o sprawach społecznych i wychodzili z inicjatywą dialogu w stronę protestantów. Rzym związał sobie ręce, zdawał się niezdolny do niesienia posługi zdezorientowanym duszom i do oświecania ich.
(...) Sam w sobie kryzys nie jest niczym nowym, ale nowość polega tutaj na tym, że ten nastąpił nagle i z niespotykanym dotąd nasileniem, a także na tym, że pogrzeb katolickiej Tradycji w całej jej rozciągłości był uroczysty, z okadzeniem i liturgią pontyfikalną. Pod pretekstem odnowy sobór rozmontował kawałek po kawałku całą budowlę wzniesioną przez Naszego Pana, a to, co jeszcze z niej ocalało, miało zostać obalone przez kolejne pontyfikaty.
(...) Nowa jest przede wszystkim taktyka przeciwnika. Mistrzowskie posunięcie szatana polega na niszczeniu Kościoła pod pozorem posłuszeństwa, które jest cnotą katolicką par excellence. Stosując się do poleceń władz rzymskich, które podkopują wiarę i strukturę Kościoła, wszyscy – biskupi, kapłani i wierni – świadomie lub nieświadomie współpracują w dziele utraty prawdy i wiary. Zupełnie, jak gdyby sumienie mogło usprawiedliwić kogoś z posłuszeństwa wobec szkodliwych poleceń jego przełożonych! Jak gdyby niszczenie Kościoła i zaprzeczanie prawdom wiary mogło się stać jakąś zasługą i dobrym uczynkiem! Jak gdyby lepiej było trwać w błędzie razem z papieżem niż mieć słuszność wbrew niemu! Dzięki temu podstępowi ślepego posłuszeństwa władze w służbie zła mogły przeprowadzić rewolucję w tiarze i kapie pod znakiem ekumenizmu. W obecnej epoce posoborowej można się zastanawiać, ilu katolików ma jeszcze wiarę, którą otrzymali na Chrzcie. Paweł VI nigdy chyba nie miał tyle racji, co wtedy, gdy przewidywał, że w niedalekiej przyszłości Kościół dozna prześladowania i skurczy się do małej reszty, Kościoła milczącego.
(...) Jan XXIII powiedział kiedyś, że do zwołania nowego soboru powszechnego skłoniło go jak gdyby nadprzyrodzone natchnienie. Otwierając symbolicznie okno własnych apartamentów, papież chciał pokazać swoją wolę, by podczas soboru Kościół otworzył się na świat i przeprowadził aggioramento – uwspółcześnienie. Już przed nim dwaj inni papieże rozważali zwołanie soboru, jednak z większą dozą przezorności. Pius XII badał taką możliwość; dwadzieścia lat wcześniej (w roku 1923) Pius XI zebrał na sekretnym konsystorzu kardynałów kurii rzymskiej i zapytał ich o zdanie w kwestii możliwości zwołania soboru powszechnego. Ogólna opinia była przeciwna, a kard. Billot wystąpił jako rzecznik wszystkich, mówiąc:
„Najpoważniejszy powód, który w moim przekonaniu jednoznacznie przesądza o negatywnej odpowiedzi, jest następujący: wznowienie obrad soborowych jest z upragnieniem wyczekiwane przez najgorszych wrogów Kościoła, to znaczy przez modernistów, którzy – jak na to wskazują najpewniejsze oznaki – już teraz przygotowują się, by wykorzystać te stany generalne Kościoła do przeprowadzenia rewolucji, do zorganizowania nowego roku 1789, co jest przedmiotem ich marzeń i największych nadziei. Obawiamy się, że [podczas soboru] wprowadzone zostaną metody dyskusji i propagandy bardziej odpowiadające zwyczajom demokratycznym niż tradycjom Kościoła”.
(...) Papież [Jan XXIII] świadomie chciał nadać soborowi charakter duszpasterski i ekumeniczny, dlatego pragnął ukazać światu jedność, której poprzedni sobór nie był w stanie osiągnąć. W tym celu zawarto Triplice pacto previo (potrójne porozumienie wstępne), podpisane przed rozpoczęciem soboru z żydowską lożą wolnomularską B’nai B’rith, z komunistami oraz protestantami. Porozumienie Rzym-Moskwa zostało zawarte w Metzu 18 sierpnia 1962 r. pomiędzy patriarchą Nikodemem, zaufanym człowiekiem KGB, a kardynałem Tisserantem. Ten ostatni otrzymał od papieża zadanie ułożenia się z komunistami za wszelką cenę oraz formalne polecenia, dotyczące zarówno negocjowania układu, jak i stosowania się do niego w podczas soboru. W ten sposób liczne petycje, wzywające do potępienia komunizmu, pogrzebane zostały na zawsze na dnie rzymskiej szuflady. II Sobór Watykański, który miał „odczytać znaki czasu” i sławić „Kościół ubogich”, pominął milczeniem najstraszliwsze wydarzenia XX wieku i porzucił miliony nieszczęsnych ofiar diabolicznego komunizmu. Czyż „duch soboru” nie jest owym niemym demonem, o którym czytamy w Ewangelii?
Czytaj też:
Przegląd religijny: Czy Święty Mikołaj istnieje?Czytaj też:
Przegląd religijny: "Prawda. Raport o stanie Kościoła" – kard. Gerhard Müller, Martin LohmannCzytaj też:
Przegląd religijny: Dlaczego wstawiennictwo Maryi jest potrzebne człowiekowi?