Wspomnienie św. Piusa X – pogromcy modernizmu

Wspomnienie św. Piusa X – pogromcy modernizmu

Dodano: 
Św. Pius X
Św. Pius X 
W przypadające na 21 sierpnia liturgiczne wspomnienie papieża św. Piusa X (1835 – 1914) przypominamy jeden za głównych rysów jego pontyfikatu, jakim była walka z herezją modernizmu, która, pomimo ostrzeżeń Namiestników Chrystusowych, przeniknęła do wnętrza Kościoła.

Do najsłynniejszych aktów papieskich potępiających modernizm należy encyklika Qunta cura wraz z tzw. Sylabusem błędów bł. Piusa IX. Wnikliwą analizę owej „syntezy wszystkich herezji” przedstawił również św. Pius X – w encyklice Pascendi Dominici gregis 1907 roku, która zapewniła mu przydomek „pogromcy modernizmu”.

W konserwatywnych narracjach na temat współczesnego kryzysu Kościoła zazwyczaj jako źródło wskazuje się Sobór Watykański II. Jednak już XIX-wieczni papieże alarmowali, że niszczycielskie dla wiary i rozumu prądy myślowe przechodzą do ostatecznego ataku. Po opanowaniu instytucji państwowych wskutek serii XIX- i XX-wiecznych rewolucji, nieprzyjaciele Kościoła przystąpili do ataku w samo serce Boskiego porządku świata. Leon XIII dostąpił mistycznej wizji, w której widział, jak szatan przystępuje do zniszczenia widzialnych struktur Kościoła. Potem Pius IX w sposób bardzo konkretny obnażył tę diabelską taktykę ujawniając przejęte przez papieski wywiad dokumenty masonerii, przedstawiające założenia tzw. „rewolucji w tiarze i kapie”, czyli tak głębokiego przeniknięcia do szeregów duchowieństwa, aby w końcu sami papieże zaczęli głosić błędy Rewolucji. Św. Józef Pelczar w fenomenalnej monografii Masoneria pisał o członkach sekt masońskich, którzy gotowi byli wstępować do seminariów duchownych, aby realizować tę agendę. Trudno się dziwić, że Pius X pisał w encyklice Pascendi:

Zwolenników błędów należy dziś szukać nie już wśród otwartych wrogów Kościoła, ale w samym Kościele: ukrywają się oni – że tak powiemy – w samym wnętrzu Kościoła; stąd też mogą być bardziej szkodliwi, bo są mniej dostrzegalni. Będziemy więc mówić, Czcigodni Bracia, nie o niekatolikach, lecz o wielu z liczby katolików świeckich, oraz – co jest boleśniejsze – o wielu z grona samych kapłanów, którzy wiedzeni pozorną miłością do Kościoła, pozbawieni silnej podstawy filozoficznej i teologicznej, przepojeni natomiast do gruntu zatrutymi doktrynami, głoszonymi przez wrogów Kościoła, zarozumiale siebie mienią odnowicielami tego Kościoła.

Encyklika Pascendi Dominici gregis i skutki modernizmu...

Pius X omawia prądy filozoficzne, które stanęły u podstaw modernizmu. Subiektywizm, który stawia przeszkodę umysłową do uznania rzeczywistości objawienia, ponieważ wszystko zależne jest indywidualnego usposobienia wierzącego. Immanentyzm, który rzuca człowieka na szerokie wody doświadczeń wewnętrznych bez jasnego kierunkowskazu wiary, która jest przecież – jak naucza Kościół – cnotą teologiczną, pochodzącą od Boga, a więc z zewnątrz. „Synteza wszystkich herezji” uderza zatem w samą istotę wiary, odbierając jej czynnik nadprzyrodzony, cofając człowieka do stanu duszy poganina, który wiarę odnajdował w sobie, a nie przyjmował jej z zewnątrz – ze słuchania – od ustanowionego przez Boga urzędu nauczycielskiego Kościoła.

Wiara katolicka zawsze funkcjonowała jako integralny system. Skoro uznajemy, że wszystko, czego ex cathedra naucza Kościół jest prawdą objawioną, ponieważ wyszło z ust samego Boga i zostało nam przekazane przez Tradycję, to świadome odstąpienie od choćby najmniejszej cząstki tej wiary oznacza całkowite jej porzucenie i utracenie jedności z Bogiem w Jego Kościele. Modernistyczna interpretacja wiary doprowadza natomiast do sytuacji, w której w imię subiektywizmu (prymat indywidualnego sumienia nad obiektywnym stanem rzeczy, jak w przypadku udzielania Komunii Świętej protestantom przez luminarzy niemieckiej Drogi synodalnej) katolicy odrzucają takie czy inne elementy wiary i moralności, dalej uzurpując sobie prawo do pozostania w Kościele.

„Kim jestem, żeby osądzać”

„Kim ja jestem, żeby osądzać” – to sztandarowy dziś slogan modernizmu, który zainfekował Kościół. Skoro papież wypowiada takie słowa wobec oczywistego zgorszenia grzechu sodomskiego, to jaka – zabezpieczona przez władzę Świętych Kluczy – broń pozostaje jeszcze w rękach wiernych? Katolik, który odpadł od integralności wiary i podryfował na zwodnicze wody wiary „subiektywnej”, staje się bezbronny wobec duchowych zagrożeń. Właśnie żeby do tego nie dopuścić papieże przełomu XIX i XX wieku z taką klarownością i z taką mocą uderzali w herezję modernizmu.

„Zapatrywań swoich nie przedstawiają w pewnym porządku i systematycznie”, podkreśla Pius X, wskazując, że nauka modernistów w sposób rozsiany, prawie niezauważalny, godzi w prawdy wiary. Dlatego nie możemy mówić o spójnym systemie, lecz raczej o taktyce modernistów. Weźmy powyższy przykład papieża Franciszka zapytanego o przypadek osób homoseksualnych. „Jeśli ktoś jest homoseksualistą i poszukuje Boga oraz ma dobrą wolę, to kim ja jestem, by go osądzać?” – odpowiedział w sposób typowy dla taktyki modernistów. Nie zaprzeczył bowiem wprost nauczaniu Kościoła, a więc nie możemy uznać, że dopuścił się herezji, na dodatek przyjął przy tym retorykę niemalże ewangeliczną. Jednak nie może nam umknąć to, czego nie zrobił papież. Nie potwierdził swojej owczarni w wierze, nie przypomniał katolickiego nauczania, nie otworzył ojcowskich ramion przed grzesznikami, aby być dla nich latarnią w drodze do porzucenia grzechu. Mówiąc „kim ja jestem, żeby osądzać” papież w rzeczywistości mówi: „radźcie sobie sami” i daje sygnał, że moralne nauczanie Kościoła nie ma charakteru „absolutnego”, podobnie zresztą jak Dekalog, czego dowiedzieliśmy się niedawno.

W taki sposób kropla drąży skałę. Bez jawnego zaparcia się wiary, moderniści, mówiąc kolokwialnie, to przemilczą, tamtego uszczkną, a na końcu okazuje się, że niezmienny i nienoszący w sobie sprzeczności depozyt wiary teoretycznie jeszcze w Kościele obowiązuje, ale zgubił się gdzieś w zamierzchłych historycznych czasach...

Przysięga antymodernistyczna i obwarowanie Tradycji

Opus magnum antymodernistycznego nauczania św. Piusa X stanowi oczywiście encyklika Pascendi, niemniej najbardziej praktycznym i doraźnym jego wymiarem była tzw. Przysięga antymodernistyczna, którą od roku 1910 mieli obowiązek składać wszyscy adepci do stanu kapłańskiego. Wobec „steku błędów”, który uderzył w same podstawy wiary, o czym nie śniło się dotąd nawet najzuchwalszym heretykom, klerycy przed przyjęciem święceń kapłańskich musieli zadeklarować przed Bogiem i przed Kościołem, że nie odrzucają po pierwsze rozumu (którego przyrodzonym światłem można poznać fakt istnienia Boga), po drugie pozytywnego objawienia. Następnie składający przysięgę potwierdzał podążanie za Urzędem Nauczycielskim Kościoła i uznawanie Tradycji za wiążące i nienaruszalne źródło objawienia. Obowiązywała ona aż do roku 1967, kiedy została zniesiona przez Pawła VI, który zamknął obrady Soboru Watykańskiego II i przystąpił do reformy katolickiej liturgii.

Szczerze przyjmuję naukę wiary przekazaną nam od Apostołów przez prawowiernych Ojców, w tym samym zawsze rozumieniu i pojęciu. Przeto całkowicie odrzucam jako herezję zmyśloną teorię ewolucji dogmatów, które z jednego znaczenia przechodziłyby w drugie, różne od tego, jakiego Kościół trzymał się poprzednio. Potępiam również wszelki błąd, który w miejsce Boskiego depozytu wiary, jaki Chrystus powierzył swej Oblubienicy do wiernego przechowywania, podstawia twory świadomości ludzkiej, które zrodzone z biegiem czasu przez wysiłek ludzi – nadal w nieokreślonym postępie mają się doskonalić.

Już z tego jednego ustępu widać, jak mocno Kościół podkreśla ciągłość swego nauczania i absolutną niemożliwość wystąpienia jakiejkolwiek sprzeczności pomiędzy jednym aktem tego nauczania a drugim. Zacytujmy jeszcze jeden fragment, w którym przysięga zobowiązuje do uznawania Boskiego autorytetu źródła objawienia, jakim jest Tradycja:

W końcu wreszcie ogólnie oświadczam, że jestem najzupełniej przeciwny błędowi modernistów twierdzących, że w świętej Tradycji nie ma nic Bożego, albo – co daleko gorsze – pojmujących pierwiastek Boży w znaczeniu panteistycznym, tak iż nic nie pozostaje z Tradycji katolickiej poza tym suchym i prostym faktem, podległym na równi z innymi dociekaniom historycznym, że byli ludzie, którzy szkołę założoną przez Chrystusa i Jego Apostołów rozwijali w następnych wiekach swą gorliwą działalnością, zręcznością i zdolnościami.

Ostatnia deklaracja roty przysięgi potwierdza jeszcze dobitniej tę prawdę o niezmienności wiary, która nie dostosowuje się do czasów ani do indywidualnej recepcji wiernych:

Przeto usilnie się trzymam i do ostatniego tchu trzymać się będę wiary Ojców w niezawodny charyzmat prawdy, który jest, był i zawsze pozostanie w „sukcesji biskupstwa od Apostołów”; a to nie w tym celu, by trzymać się tego, co może się wydawać lepsze i bardziej odpowiednie dla stopy kultury danego wieku, lecz aby nigdy inaczej nie rozumieć absolutnej i niezmiennej prawdy głoszonej od początku przez Apostołów.

A więc wiara nie dostosowuje się do czasów, pozostaje niezmienna, tak jak Kościół, który jest głosicielem Boskiej nauki, pochodnią narodów i znakiem sprzeciwu wobec świata.Ta wiara nie może być ani na jotę zmieniona, czy nawet zaciemniona, poddana „złagodzeniu” w dyskursie ze światem. Musi wreszcie być klarowna i precyzyjna, bo jak inaczej każdy wierny miałby zweryfikować zgodność słów, które wychodzą z ust duchowieństwa ze Słowem Bożym, którego wiążący wykład daje nieomylne, doktrynalne (a nie pastoralne!) Magisterium Kościoła?

Czytaj też:
Wspomnienie św. Bernarda z Clairvaux. Doktor Miodopłynny i pochodnia ortodoksji
Czytaj też:
Abp Viganò: Kościołem rządzi sekta zdeprawowanych modernistów

Opracował: Filip Obara
Czytaj także