Droga do tego sukcesu nie była łatwa, a kulisy – zarówno te bardziej, jak i te mniej znane – niezwykle ciekawe
W eliminacjach do mundialu Polska trafiła pechowo na Walię i światową potęgę Anglię, która była zdecydowanym faworytem do awansu. Kiedy więc nasza reprezentacja rozpoczęła je (w marcu 1973 r.) od wyjazdowej porażki z Walijczykami, wydawało się, że jej szanse na wyjazd do Republiki Federalnej Niemiec spadły do minimum. Przywróciły je jednak domowe zwycięstwa w „kotle czarownic”, czyli na Stadionie Śląskim w Chorzowie – w czerwcu i we wrześniu tego roku – najpierw nad Anglią, a potem nad Walią. Problem w tym, że w tym pierwszym meczu pech ponownie dopadł Polskę – poważnej kontuzji doznał współautor wiktorii i strzelec drugiej bramki Włodzimierz Lubański. Przez lata panowało przekonanie, że był to efekt brutalności brytyjskiego obrońcy Roya McFarlanda. Prawda była jednak inna. Lubański miał przed meczem problemy z kolanem i w spotkaniu tym po prostu nie powinien wystąpić. Zamiast tego na bliznę na kolanie nałożono mu grubą warstwę pudru, aby Anglicy nie wiedzieli, że jest ono jego czułym punktem… W tej sytuacji na rewanż na Wembley znakomity napastnik owszem pojechał, ale jedynie w roli widza, a na
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.