To ostatnie przedsięwzięcie było najlepszym dowodem, że spółka „Agora” nie jest normalnym przedsięwzięciem biznesowym, ale spełnia postulat Jacka Żakowskiego by „być jak Hamas” – to znaczy zarabianie pieniędzy jest dla niej sprawą uboczną i liczy się tylko o tyle, o ile wspomaga cel główny, dokonanie „pierekowki” dusz, „ruszenie z posad bryły świata” czy jakkolwiek nazwać zniszczenie realnie istniejącej Polski celem przekształcenia jej w krainę z postępowych fantasmagorii. Dawno już sprawdzono na różnych przykładach, że bezpłatne dzienniki biznesowo się nie sprawdzają. Nadzieja, że ogromnym nakładem (bo za darmo można rozdać dowolną liczbę egzemplarzy) ściągnie taki tylu reklamodawców, iż summa summarum będzie z tego zysk, zawiodła, bo nie wzięto pod uwagę że czegoś, co dostał za darmo, czytelnik zwyczajnie sobie nie ceni – a tym samym i reklama w takim czymś darmowym nie jest skuteczna. Podobny problem ma wciąż zresztą z reklamą internet. Mniej się marce opłaca zapłacić za pop-up wyskakujący, teoretycznie, milionom internautów, niż wyłożyć kilka razy większe pieniądze na wykupienie strony w luksusowym, kolorowym magazynie w nakładzie kilkudziesięciu tysięcy, ale z najwyższej półki.
W każdym razie, darmowa gazetka „Agory” od dawna nie miała biznesowego sensu, ale przedłużano jej istnienie za pieniądze zarobione na kinach czy bilbordach, bo czterysta tysięcy ulotek z jadowitą antypisowską propagandą rozdawane w każdy dzień powszedni wydało się wodzirejom wielkiego hejtu narzędziem wartym pewnych finansowych strat.
No, niestety, Soros okazał się parchato skąpy. Wprawdzie wykupił – w kręgach zwykle świetnie zorientowanych mówi się, że za cenę grubo powyżej realnej wartości, dlatego szefowie PZU nie mogli propozycji odrzucić bez narażania się na prokuratorski zarzut niegospodarności – akcje „Agory”, które teoretycznie mogły posłużyć do przejęcia jej przez spółki państwowe, ale tylko tyle. Mógłby przecież na zwalczanie strasznego PiS dać nieco więcej dziaćków, stać go. A może właśnie nawet jego już nie stać? Musi wszak sponsorować walkę z Kościołem Katolickim w USA, z Trumpem, z odrodzeniem nacjonalizmów w zachodniej Europie… PiS to na tym tle dla megaspekulanta problem marginalny.
Tak czy owak, wystarczył zaledwie rok, a okazało się, iż rzekomy medialny gigant stoi na glinianych nogach. Instynkt, popychający go ku pogrążaniu się w antypisowskim radykalizmie i zacieśniania kręgu nieprzejednanych każe gazecie, która u zarania miała być głosem „Solidarności”, a nawet szerzej, całej antytotalitarnej opozycji, wieszczyć rychły zjazd w ślad za „Trybuną”.
I tak na placu boju po stronie „żeby było jak było” pozostaną w segmencie druku już tylko media niemieckie. Ringer Axel Springer to potęga dużo od „Agory” większa, tak łatwo się nie zużyje. I z naszego punktu widzenia to może lepiej, bo sytuacja będzie bardziej wyraźna. Ale i tu obserwujemy pierwsze symptomy niewydolności.
W sztandarowym dystrybutorze antypisowskiego łajna, „Newsweeku”, zaczyna się restrukturyzacja płac. Doniósł o tym branżowy portal wraz z informacją, że redaktor naczelny, Tomasz Lis, odmówił komentarza i obruszył się, że to wewnętrze sprawy redakcji i nikomu nic do tego. Bardzo śmieszne, zważywszy, że wewnętrznymi sprawami innych redakcji Lis zajmował się zawsze bardzo chętnie. Według wspomnianego portalu, do „Newsweeka” zaszczepiona ma być zasada z mediów państwowych, gdzie zatrudniony zarabia grosze, a główna część jego wynagrodzenia zależy od widzimisię przełożonego. W „Newsweeku” będzie to na razie tylko 20 proc., ale początek został zrobiony. Myślę, że w takiej ekipie, jaka nie brzydziła się dotąd pracować pod Lisem, nikomu nie trzeba będzie mówić, jak trzeba pisać, żeby nie być tym, któremu przełożony owe 20 proc. odbierze.
Dowodem desperacji jest, że odcięta od państwowego cyca „Wyborcza” po rytualnych atakach na prasę konserwatywną (pełen bzdur, kłamstw i insynuacji artykuł Czuchnowskiego) napadła na również niemiecki koncern wydający większość gazet lokalnych, połączonych szyldem „Polska The Times”. W bardzo typowy dla siebie sposób – podnosząc alarm, że gazety te przejmuje PiS, niby to, żeby przestrzec, ale każdy wie, że głownie po to, by zdyskredytować konkurencję w oczach targetowego leminga. News, jak we wzorcowych tekstach „śledczych” Tomasza Piątka, oparta jest totalnie na niczym, wszystkie zainteresowane strony natychmiast go zdementowały, ale jest wciąż, z powołaniem się na GW, reprodukowany w innych mediach. Doszło z tego powodu do otwartej wojny – proszę sięgnąć do „Polski The Times” i przeczytać wstępniak Pawła Fąfary pod wszystko mówiącym tytułem „Gazeta Wyborcza kąsa na ślepo jak przetracony wściekły pies”.
Dodajmy do tego nagły apel o wsparcie finansowe świeżo utworzonego przez „Politykę” serwisu oko-press. Podobnie jak portal koduj24, który żebrze od zarania swego istnienia, miało to przedsięwzięcie posłużyć „patrzeniu na ręce władzy PiS”. Widać jednak, mało komu się to patrzenie chce śledzić, i nie dziwota, bo jak na razie odkrył oko-press jedynie taką aferę, że mąż Beaty Szydło jest mężem urzędującej premier, i że ma prywatną szkołę, która ubiegała się o grant z UE i Unia uznała, że spełnia wyznaczone przez nią warunki. Jejku, jejku – tropiciele „Newsweeka” też odkrywali takie afery, jak to, że Andrzej Duda kiedy był posłem jeździł PKP jak wszyscy posłowie za darmo, albo że w domu wczasowym należącym do „Solidarności” członkowie jej zarządu mają zniżki; no, ale oni mają kasę ringierów-szpringierów, więc żebrać na takie „dziennikarstwo śledcze” nie muszą. Na razie.
Proszę zwrócić uwagę, że ten, mówiąc internetowym językiem, fakap, następuje w czasie, w którym, na zdrowy rozum, media antypisowskie powinny być na fali. Wszak naród woli czytać raczej pisma antyrządowe od prorządowych, każdy, no, przynajmniej w Polsce, woli narzekanie i atakowanie, niż żeby mu mówili, że nie jest tak źle i bronili postępowania władzy, zawsze, z zasady, podejrzanej i kontestowanej.
A w dodatku straszliwi pisowcy usunęli przecież z mediów państwowych całą plejadę, he, he, wielkich gwiazd! Tak wielkich, że, wydawałoby się, ich przejście do mediów lewicowo-liberalnych przyciągnie do nich nowych odbiorców masowo! Tymczasem okazało się, że gwiazd nikt jakoś nie chce zatrudniać, i muszą się one wycierać po jakichś żenujących medialnych wychodkach w rodzaju „rołstów” Wojewódzkiego czy „rynsztok FM”.
Jak sobie lewicowo-liberalna opozycja wyobraża, ze wyprowadzi do walk ulicznych z PiS „dwa miliony” swych zwolenników, skoro nie jest w stanie pozyskać przyzwoitej i wystarczającej do utrzymania się liczby odbiorców dla swych biuletynów?
No, chyba trzeba będzie poprosić o ich przysłanie niezawodnych Gujów i Timmermansów z brukselskiej Wielkiej Braci. Może Soros też jednak da się namówić do głębszego sięgnięcia w sakwy? Pliiiz?!
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.