Szalony Stefan, jak prawie co dnia, przyszedł do TVN 24, i najniespodziewaniej zagadnięty tam został o… sytuację w Egipcie. Konsternacja! Bo Szalony Stefan, jak wiadomo, na każdej sprawie zna się tak samo, to znaczy nie ma o niej zielonego pojęcia, więc o cokolwiek by go pytano, odpowiada zawsze jedno: że podłe, nikczemne pisowskie lizusy, prawicowe szmatławce i tak dalej. A kto właściwie jest w Egipcie pisowcem? Z jednej strony, pewnie jak najbardziej przypomina Stefanowi PiS Bractwo Muzułmańskie, bo religijny fanatyzm i te sprawy, ale z drugiej strony przypomina mu też pewnie PiS i rządząca junta, bo przecież wiadomo, że Kaczyński do ustanowienia w Polsce faszystowskich rządów opartych na przemocy i masowych prześladowaniach. Na którąkolwiek więc ze stron konfliktu by Stefan nie naskoczył, wyjdzie, że wspiera pisowców.
Niemal słychać było przez grube szkło ten znojny chrzęst zwojów mózgowych za jeszcze bardziej niż zwykle rozbieganymi oczami. Aż w końcu Szalony Stefan znalazł rozwiązanie. Przypomniał sobie, że znienawidzony Kaczyński mówił kiedyś o Egipcie coś, z czego wynikało, że wczasy tam uważa za niedostępny zwykłemu Polakowi luksus − a więc po linii i na bazie jest udowadniać, jak dobrze się żyje Polakom pod Tuskiem i Platformą, dzięki którymi mogą do Egiptu wyjeżdżać tak masowo. I zaczął zachęcać widzów, żeby nie odwoływali zaplanowanych wyjazdów, bo niczym to nie grozi, w żadnym wypadku, jako że turyści są w kurortach, w kurortach jest bezpiecznie i nie ma żadnego zagrożenia, żadnego powodu by psuć sobie wakacje…
Żeby było śmieszniej, ledwie wystawiany przez rządzącą partię na pierwszą linię plucia miłośnik Niedźwiedzia ten swój apel wygłosił, na żółtym pasku pod nim pojawiła się informacja, że jego partyjny kolega minister spraw zagranicznych „zmienił rekomendację” i stanowczo podróżowanie do Egiptu odradza. Więc znowu sławna komunikacja wewnętrzna Platformy się wzięła i spektakularnie skichała.
Trudno oczywiście traktować wypowiedzi Szalonego Stefana na jakikolwiek temat poważnie, waga sprawy każe jednak zwrócić uwagę na dwa drobiazgi. Pierwszy − nawet, gdyby tezę o pełnym bezpieczeństwie w kurortach uznać za prawdziwą, najwyraźniej do głowy nie przyszło harcownikowi Tuska, że istnieje jeszcze jakiś aspekt moralny sprawy. Na egipskich ulicach w ostatnich dniach zginęło kilkuset ludzi, tysiące zostały rannych. Nie znam się na niuansach świata arabskiego, nie wiem, która z zajadle tępiących się stron ma rację, może żadna, może obie, ale ludzka śmierć i cierpienie pozostają zawsze takie same i tak samo godne szacunku. Nawet gdyby problem bezpieczeństwa w ogóle nie istniał, nie wyobrażam sobie, że mógłbym wylegiwać się na leżaku i z drinkiem pod ręką pożytkować afrykańskie słońce, gdy tuż za płotem leje się krew.
Trudno o lepszy przykład, jak zacietrzewienie plemiennej wojenki z Kaczyńskim doprowadza do kompletnego zbydlęcenia.
Sprawa druga, to że jednak nic nie wskazuje by istotnie płot wokół hotelu stanowił stuprocentową gwarancję ochrony przed wmieszaniem w krwawe wydarzenia. To prawda, że większości mieszkańców Egiptu, a zwłaszcza jego władzom, bardzo zależy na tym, by turyści czuli się tam bezpiecznie i przybywali tłumnie, bo to ich główne źródło dochodów. Ale właśnie z tego samego powodu pewnej części opozycji zależy na tym, by w tę podstawę ekonomicznej siły rządzących uderzyć. Nawet w spokojnych czasach terrorystyczne zamachy na turystów zdarzały się dość regularnie, w obecnej, rewolucyjnej sytuacji nieszczęście wisi na włosku, bo równie prawdopodobne jest, że zechce dokonać odstraszającej turystów masakry jakiś islamski watażka, jak i to, że w akcie desperacji dokona prowokacji chwiejąca się władza, by zdyskredytować w oczach Zachodu przeciwników.
Gdyby niefortunne zapewnienie o bezpieczeństwie egipskich kurortów wypsnęło się jakiemuś prawicowcowi, jestem dziwnie spokojny, że riserczerzy TVN 24 szeroką gromadą ruszyli by na poszukiwanie polskich ofiar egipskiej tragedii, i gdyby udało im się znaleźć choćby kogoś kto skręcił sobie nogę albo nabił guza o brzeg basenu, redaktor Sobieniowski albo redaktor Kolenda Zalewska urządziliby nam mielibyśmy wielodniową kampanię najcięższych oskarżeń o lekkomyślne narażenie życia i zdrowia wypoczywającego w Egipcie elektoratu.
Obiecywałem kiedyś, że już o Szalonym Stefanie pisać nie będę, i przepraszam, że nie dotrzymuję słowa. Jak zaznaczałem − nie mam pretensji do niego. To człowiek ewidentnie chory, miotany paranoicznymi obsesjami, strachem, nienawiścią i chęcią zemsty, które rozsadziły do reszty jego nadwątloną w peerelowskich więzieniach osobowość. Jego plwociny traktuję jak wybuchy nie panującego nad sobą furiata, któremu przez niedopatrzenie nie podano na czas leków, a gdy oczyma wyobraźni widzę go miotającego się po pokoju i gryzącego w ataku histerii otomanę na widok, na przykład, najnowszego sondażu TNS, ten obraz budzi we mnie raczej współczucie, niż satysfakcję. (Nie chodzi o 11-punktową przewagę PiS, chodzi o kolejny dobitny dowód niweczący wiarę sfer rządzących, że opozycja nigdy nie będzie w stanie wyjść poza swój „żelazny elektorat”, nigdy nie pozyska młodzieży i nie odzyska centrum). Mówiąc obrazowo, nie mam pretensji do psa, który się na mnie rzuca, tylko do bydlaka, który go specjalnie do tego celu przyprowadził i na mnie poszczuł. To jemu należy się kara.
Gdy wypowiedź szalonego Stefana o Egipcie wrzuciłem na twitter, zaroiło się od komentarzy w duchu – najdelikatniej mówiąc − „niech sam tam jedzie”. Może rzeczywiście wakacyjny wyjazd − nie do Egiptu akurat, ale w jakieś spokojniejsze okolice − połączony z odcięciem od telewizji i internetu jest tym właśnie, czego należy Szalonemu życzyć. W stosunku do cynicznych bydlaków, którzy się chorym człowiekiem od lat wysługują, judząc go i zacierając ręce, gdy w zacietrzewieniu przekracza kolejne granice, na taką wyrozumiałość zupełnie się nie potrafię zdobyć. Wiem, że to i tak jedno z mniejszych ich świństw, ale i tak nie ma takiej kary, na które by nim nie zasłużyli.