Tak właśnie – są znaki na niebie i ziemi. Na ziemi zwłaszcza. „Dąb Wolności”, zasadzony własną ręką prezydenta Komorowskiego, usechł. Być może, jak twierdzą złośliwi, dlatego, że drzewa sadzi się tylko wczesną wiosną lub późną jesienią, a nie w czerwcu, jak to rocznicowo wymyślili pijarowcy pana prezydenta. Niemniej to oburzające, że przyroda nie podporządkowuje się w Polsce oficjalnemu kalendarzowi. W takiej Korei Północnej, doniosły tamtejsze media, kiedy umiłowany najdroższy przywódca przyjechał z wizytą do kołchozu sadowniczego, to na sam jego widok szpalery jabłonek okryły się kwieciem, choć nie była to ich pora – a nasz głupi dąbczak… Bul i rzal, po prostu. A na następną rocznicę pan prezydent zamiast sadzić drzewka niech lepiej ugotuje gar bigosu, i przy tym bigosie, do czego Pan Bóg go stworzył, niech wznosi toasty i opowiada pieprzne żarty o sprawach męsko-damskich i męsko-kaszalotowych. Chociaż nie wiem, jak pani tłumaczka to przetłumaczy.
Inny ze znaków – warszawskie osiedle Wilanów, z racji na nienormalnie wysokie wyniki wyborcze uzyskiwane tam regularnie przez PO potocznie zwane Lemingradem, zostanie wkrótce bez ciepłej wody w kranach. A właściwie – bez jakiejkolwiek wody w kranach. W skrócie i uproszczeniu sprawa wygląda tak, że inwestor, nieco zapomniany dziś „gruby Rychu” zwany też w pewnych kręgach „głównym płatnikiem”, zawarł z miastem umowę, iż wykupi ono zbudowaną przez niego wodociągową infrastrukturę, a miasto po czasie doszło do wniosku, że przepisy nakazują właścicielowi osiedla oddać mu tę infrastrukturę za darmo – o czym znowu spółka zarządzająca Lemingradem słyszeć nie chce i grozi, że w takim razie w ogóle lemingów od wody odłączy. Nie wnikając w szczegóły sporu, stwierdzić trzeba, że trudno o lepszy symbol. Chciałoby się do frajerów, którzy dali się uwieść czarowi Donka, powiedzieć parafrazą starego drania Churchilla: „mieliście do wyboru Polskę albo wodę w kranie, wybraliście wodę, a będziecie mieć wała”. Kara boska dla wyznawców tezy, że patriotyzm powinien polegać na sprzątaniu psich kup.
Inna sprawa, że od pewnego czasu tej megakretyńskiej frazy, stanowiącej kwintesencję i credo lemingozy, już w oficjalnych mediach nie słychać, tak jak już nikt nie ubolewa nad „kupą pieniędzy wyrzuconych w błoto, żeby pan prezydent mógł się pokazać na tle czołgów”, jak to szydziła „Wyborcza” z rocznicowej defilady za czasów śp. Lecha Kaczyńskiego. I to też jest znak. Z dnia na dzień narracja władzy i salonów stała się państwowotwórcza, i miarą umysłowego paraliżu postępowego (par excellence we wszystkich znaczeniach) który z człowieka czyni leminga jest fakt, że dla targetowego odbiorcy przeszło to zupełnie niezauważalnie. Patriotyzm jest głupi i anachroniczny – ditto. Bronisław Komorowski jest świetnym prezydentem, bo jest patriotą – ditto. Wojciech Jaruzelski też był świetny, bo był patriotą – ditto. Ludzie, którzy czytali lektury szkolne, znają to doskonale: Eurazja toczy wojnę z Oceanią, Eurazja zawsze toczyła wojnę z Oceanią itd.
A ponieważ, jak to mawiała moja śp. mama „kiedy strach koło upy, wtedy czas do pokuty”, a w PO strach rośnie z sondażu na sondaż, już dziś przygotujmy się na kolejną przewrotkę. Bo prezydent Komorowski, ostatnia nadzieja establisz-mętów, jest przecież nie tylko dorodnym okazem sarmaty i dzieciatego patrioty z arystokratycznym emblematem na sygnecie, ale też wzorcem Polaka-katolika. Przyjdzie, zaprawdę powiadam wam, bo dowodzą tego liczne znaki na ziemi i niebie, taki dzień, że okaże się, iż salony i władza zawsze były życzliwe dla wiary i tradycyjnych wartości. I tak z obserwacji rozmaitych lemingów wnoszę, że i to łykną one bez głębszej refleksji, nie dostrzegając sprzeczności.
Znaki są nie tylko na niebie i ziemi, ale i w internecie. Na oficjalnym profilu PO pojawiła się grafika komputerowa, strasząca Kaczyńskim, Macierewiczem, profesorem Chazanem (?) i Korwinem (??!!) jako przyszłymi ministrami rządu PiS, czyli rządu „zemsty i nienawiści”. Kto umie czytać znaki, ten dostrzeże, że PO idzie w kampanię kierowana już nie do zdezorientowanego centrum, którym wygrywa się wybory, ale do żelaznego elektoratu hejterów PiS, Kaczyńskiego i prawicy. Wspomniany strach koło upy kazał przekalkulować, że żaden tuskobus nic nie zmieni, zwłaszcza, że raczej go będą nawiedzani mieszkańcy interioru obrzucać ośmiorniczkami niż oklaskiwać, i nie ma co roić o wygranej, trzeba kombinować, żeby jak najmniej przegrać. To zresztą realistyczne rachuby – urwać parę procent SLD, kolejne parę procent przejąć po zaoranym Palikocie, i liczyć na pozostanie Komorowskiego w Belwederze oraz utrzymanie blokującej mniejszości. Szykują się niezłe jaja, gdy prorządowy agit-prop będzie jedną gębą robił łże-patriotyczną i niby-tradycjonalistyczną kampanię Komorowskiemu, a drugą – wściekle antytradycjonalistyczną i antypatriotyczną kampanię PO. Lemingi to łykną gładko, potwierdzają liczne znaki na niebie i ziemi, ale mam niezłomną nadzieję, iż żelazny lemingradzki zaciąg w tym starciu okaże się już nie dość liczny.
Zresztą, wracając do sprawy psich odchodów, ta salonowa definicja patriotyzmu ustąpiła miejsca niewiele mądrzejszej, na mocy której patriotyzm to picie polskich jabłek. Trudno nie dostrzec w tym sponsoringu rodzącej się branży cydrowej. Rodzącej się ze szkodą dla tradycyjnie polskiej branży win owocowo-siarkowych, łagodnego środka eutanazyjnego, rozwiązującego na dłuższą metę problem strukturalnego bezrobocia na terenach popegeerowskich. Nie wiem, kto wygra w tym starciu, jakiego rynek nie pamięta od czasów sławnej wojny masła z margaryną, ale osobiście obstawiam raczej tradycję, czyli klasycznego mózgotrzepa. Na wirus ebola najlepiej pić jabola! I może po upadłych PGR-ach pierwszeństwo w spożyciu przejmie upadły, sfrustrowany po wyborczej klęsce i odłączony od wodociągu Lemingrad.