Prawdopodobnie po raz pierwszy najwyższe francuskie władze tak „uroczyście” zwróciły uwagę na kwestię islamskiego separatyzmu we Francji, włącznie ze wskazaniem środków zaradczych. Wprawdzie już w 2015 r. ówczesny socjalistyczny premier Manuel Valls wybrał właśnie miejscowość Les Mureaux, aby wygłosić z niej stanowcze potępienie „społecznego, terytorialnego i etnicznego apartheidu”, lecz jak widać separatyści nie wzięli sobie jego anatemy do serca. Tym razem więc do podparyskiego Les Mureaux zjechał cały Wersal, prezydentowi Macronowi towarzyszyła bowiem obwoźna świta ministrów, deputowanych, prokurator generalny i zaplecze najróżniejszych oficjeli, wyspecjalizowanych, jeśli nie w zwalczaniu separatyzmu, to przynajmniej w prezydenckim PR-ze. Wynik? W przeszło dwugodzinnym wystąpieniu prezydent przedstawił swoją „filozofię, myśl i działania” w temacie, odpowiadając również na pytania dziennikarzy.
Istota filozofii Emmanuel Macrona sprowadza się do utworzenia „islamu oświecenia”, kompatybilnego z porządkiem Republiki Francuskiej, co już samo w sobie mówi bardzo wiele o sytuacji. Prezydent zaznaczył, że proces ten nie może zostać przeprowadzony przez państwo, które jednak może (w sumie musi) w nim towarzyszyć wspólnotom religijnym. Dlatego, że siłą przekształcającą będą przede wszystkim pieniądze (choćby kredyty czy zapomogi) i faworyzowanie wspólnot uznających narzucone warunki gry, w przeciwieństwie do wspólnot separatystycznych, które czeka nadzór i ograniczenia. Chodzi też o odcięcie Francji od imamów zza granicy i zastąpienie ich rodzimymi imamami wykształconymi w duchu pełnej kompatybilności z „wartościami Republiki”. Nastąpić ma również likwidacja edukacji domowej, ograniczonej do powodów medycznych, co oznacza, w myśl francuskiego prawa, obowiązek wysyłania do szkoły wszystkich dzieci począwszy już od trzeciego roku życia… Prezydent i jego rząd chcą też dalszego rozwijania nauki języka arabskiego w szkołach, tak, aby dzieci nie musiały się uczyć tego języka w zradykalizowanych ośrodkach religijnych, nad którymi Republika nie ma kontroli. Planuje się też zwiększanie wydajności szkół i obecności Republiki w ogóle w strefach zagrożonych separatyzmem („nasz horyzont jest prosty: zapewnić republikańską obecność pod każdą wieżą, pod każdym blokiem”), wdrażanie wymogów „laickiej neutralności” w urzędach, szkołach, ale także firmach wykonujących zadania publiczne, itp.
Chciałoby się szczerze rzecz: no, powodzenia! –zwłaszcza z tą republikańską obecnością tam gdzie kwitnie w najlepsze handel haszyszu, czyli „pod każdym blokiem”, albo prawie. Tymczasem zamiast wsparcia, ze strony narodu nie milkną głosy krytyki. Największe poruszenie wywołała zdaje się zapowiedź likwidacji edukacji domowej, w czym dopatrywano się zamachu na wolność edukacji. Sam prezydent, odpowiadając na pytania dziennikarzy uspokajał, że Republika nie zamierza ograniczać religijnych szkół niepodlegających pod francuski MEN, do których zawsze będzie można zapisać swoje dzieci (a z takich bardzo chętnie korzystają np. katolicy). Krytycy zwracali jednak uwagę, że sama idea edukacji domowej była dotychczas nawet wspomagana przez odpowiednią instytucję państwową (CNED) celem zapewnienia solidnego wykształcenia dzieciom żyjącym z dala od skupisk ludzkich, będących tymczasowo w terytoriach zamorskich, tudzież zagranicą z racji pracy ich rodziców. Skrytykowano także pomysł rozszerzenia nauki języka arabskiego w szkołach – według sondażu z ostatnich dni aż 70% Francuzów jest tej idei przeciwna, politycy zaś podkreślają, że jednym z czynników asymilacji jest właśnie nauka języka francuskiego i wszystkiego, co związane z francuską kulturą, historią i tożsamością.
Choć prezydenckie plany były wcześniej konsultowane i zaaprobowane przez przedstawicieli różnych wyznań, w tym islamu, w ramach Rady Kultu Religijnego, niemniej część środowisk muzułmańskich nie kryje swej wręcz sarkastycznej krytyki tej odgórnej ingerencji w ich religię. Nawiązując półgębkiem do okresu II wojny światowej, 8 października kilkadziesiąt meczetów z samego regionu paryskiego wyraziło swe obawy co do „środków policyjnych, godnych czasów, które wydawały się nam przeszłe”. Następnie autorzy listu kontratakowali według sprawdzonej dotychczas strategii „mniejszości-ofiary”: „To, czego potrzeba, to konstruktywnego dialogu, z dala od podejrzeń, a nie ciągłego stygmatyzowania poprzez wykorzystywanie nieostrych ogólnych pojęć jak ‘radykalny islam’, ‘islam polityczny’, czy też ostatnio: ‘separatyzm’”.
Tu zresztą leży cały problem wykonalności planu Macrona: czy islam oświeceniowy jako taki jest możliwy? Odpowiedź religioznawcza jest bowiem kategoryczna: islam dzieli świat na dwie kategorie: świat islamu i świat do podbicia przez islam; prawo zaś jakie winien uznawać każdy muzułmanin to po prostu szariat. Jest oczywiście jak najbardziej wykonalne, aby utworzyć religijny produkt islamo-podobny w duchu oświeceniowym, ale będzie to islam bez jego nadrzędnych celów, póki co dla muzułmanów najistotniejszych. Trudno oczekiwać więc, aby ochoczo zrealizowali prezydenckie zapowiedzi.
W dodatku najświeższe wydarzenia dają wiele do myślenia co do realności planów prezydenta. Oto 9 października wróciła do Francji Sophie Pétronin, będąca przez ostatnie cztery lata zakładniczką islamistów w Mali, gdzie notabene Francja przewodzi wojskowej operacji antyterrorystycznej. Otóż, jak donoszą przecieki, w ramach wymiany, zostało zwolnionych aż 200 dżihadystów, a także przekazano okup w wysokości 10 milionów €. Wprawdzie samej zamiany dokonał oficjalnie nie rząd Francji, a Mali, a okup miał ponoć zapłacić Watykan (wraz z Pétronin zwolniono także dwóch Włochów, w tym jednego kapłana), jednak eksperci podkreślają, że tych dwustu bojowników bardzo szybko wróci do walki właśnie przeciw francuskim wojskom operującym w Sahelu. Przede wszystkim zimny prysznic przyszedł z ust samej Pétronin, która, owinięta w chusty na modłę islamską, oznajmiła dziennikarzom po powrocie: „nie macie przed wami Sophie, ale Mariam”, podkreślając, że jest muzułmanką, modli się do Allaha za Mali, i w sumie zamierza tam wrócić; swoich porywaczy zaś nie uważa za dżihadystów, ale za grupy zbrojne w opozycji do obecnego reżimu…
Zdaję się, że znacznie prostszym rozwiązaniem dla Emmanuela Macrona byłoby wykorzystanie misjonarzy do chrystianizacji separatystycznych wspólnot islamskich, zapewniając im po prostu należytą ochronę. Jak bowiem pokazuje historia Francji, mimo obaw ówczesnych francuskich polityków, nigdy masowa imigracja z krajów chrześcijańskich (Włochy, Portugalia, Hiszpania, Polska) nie doprowadziła we Francji do zjawiska separatyzmu. Sprawdzona metoda ewangelizacji-cywilizacji przez mnichów może się okazać znacznie skuteczniejszym rozwiązaniem niż mieszanie islamu z duchem kpiącego z islamu Woltera i encyklopedystów. Chyba, że chodzi tylko o kampanię PR-ową wobec horyzontu wyborów prezydenckich w 2022 r.