Francuska lewica skłócona na Dzień Kobiet
  • Wojciech GolonkaAutor:Wojciech Golonka

Francuska lewica skłócona na Dzień Kobiet

Dodano: 22
Paryż
Paryż Źródło: Pixabay / Maddieee / Domena Publiczna
Miało być błogo. Złowrogi Trump został usunięty z Białego Domu, Big-Tech odpalił protokół wycinania nienawistników z internetu, a z kolei francuski minister spraw wewnętrznych ostatecznie rozprawił się z prawicową ekstremą, z hukiem rozwiązując tożsamościową młodzieżówkę Génération identitaire.

Nad Sekwaną krytykom zalewu imigracyjnego i islamizacji Francji właśnie zamknięto dziób, zatem w Dzień Kobiet można było solennie uczcić „świeżą krew Republiki”, nie obawiając się reakcyjnych zakłóceń celebracji.

Feministyczna ekspozycja

Marlène Schiappa, liderka progresizmu we francuskim rządzie, jak zwykle okazała się niezawodna. Wprawdzie jej poprzednie ministerstwo ds. „równości kobiet i mężczyzn oraz walki z dyskryminacją” zastąpiono w 2020 r. skromniejszym urzędem, jedynie ds. obywatelskości, nie mniej Schiappa z okazji Dnia Kobiet zorganizowała w Panteonie głośną feministyczno-inkluzywną ekspozycję Marianny w jej 109 nowych postaciach. Istotnie, jury wyselekcjonowało 109 kobieco-podobnych postaci z punktu widzenia ich potencjału wnoszenia „świeżej krwi do Republiki”. Co w praktyce oznacza oczywiście wielokulturowość, odrzucanie stereotypów, inkluzywność itp. Przy czym, jak się niestety okazało, Francja jest wciąż krajem gdzie nawet niedawni pionierzy postępu przejawiają bądź co bądź faszystowskie odruchy dyskryminacji, a przynajmniej brak zrozumienia dla tych nowych symboli Republiki.

Spore larum wywołały Marianny z chustami na głowie, np. zdjęcie Fatoumaty Kébé, astronomki muzułmanki. Działaczka feministyczna Pochodząca z Algierii Lydia Guirous uznała tę symbolikę za zaprzeczenie republikańskiej walki z islamizmem oraz zły przykład dla młodzieży (prawdą jest, że muzułmańska chusta, symbol poddania kobiety w islamie, to dość intrygujący symbol „świeżej krwi Republiki” ze strony byłej minister ds. „równości kobiet i mężczyzn oraz walki z dyskryminacją”). Na tym jednak nie skończyły się głosy oburzenia, bowiem wśród Mariann znalazło się także kilka transpłciowych kobiet, w tym Marie Cau, pierwsza transpłciowa mer Francji, czy Soa de Muse, bliżej nieznany/a kabaretowy/a (erotyczny) tancerz/rka, on/ona w zależności od scenariusza – świeże symbole Republiki, które z kolei mógł nie przypaść do gustu feministkom pokroju Marguerite Stern z organizacji Femen, głośnej profanatorki, która w 2013 r. obnażyła się z towarzyszkami w katedrze Notre-Dame, a w kolejnych latach chętnie protestowała gołym biustem w krajach arabskich przy cichym wsparciu Unii Europejskiej, której lobbingowi zawdzięczała wyroki w zawieszeniu zamiast twardych kar więzienia.

"Transfobka, prostytufobka i islamofobka"

Otóż Stern, dziennikarka, nie tylko sprzeciwia się islamskiej chuście, ale także opublikowała w zeszłym roku artykuł, w którym kwestionowała kobiecość transpłciowych kobiet. A ponieważ kwestionuje także godność prostytucji, ostatecznie zyskała miano transfobki, prostytufobki i islamofobki. Z jednej strony jest to więc ikona postępowego ruchu feministycznego, którego dewiza brzmi: „Piersi karmią rewolucję”, z drugiej kobieta, jak widać, nie wolna od różnych fobii, za które w ostatnią niedzielę, podczas feministycznej manifestacji na placu de la République, została obrzucona jajami. Z resztą całą tę feministyczną manifestację zakłóciła głośno Antifa, wdając się w bójkę z działaczkami Femen, zarzucając im właśnie islamofobię i rasizm. Być może feministki te zaznałyby w Dzień Kobiet więcej spokoju dołączając do manifestacji na Trocadéro u podnóża wierzy Eiffla, gdzie z kolei inne feministki domagały się działań na rzecz równego traktowania żeńskiego krocza w stosunku do męskich członków, wskazując na niewiedzę kobiet we Francji w zakresie ich własnej anatomii.

Wiadomo, co kraj, to obyczaj, tudzież nieobyczaj, ale trzeba przyznać, że po tylu latach ciężkiej walki z obskurantyzmem na rzecz postępu, aborcji na żądanie, równości i inkluzywności ten stan daje do myślenia. Jak spuentował bez ogródek jeden z komentatorów, francuska lewica to obecnie jeden wielki „burdel”. Burdel, w którym islamolewica leje feminolewicę, przy tchórzliwym milczeniu lewicy jako takiej. Burdel, na którego tle młode aktywistki z rozwiązanej już Génération identitaire, rzekomo potencjalne terrorystki, były przejawem kobiecego wdzięku à la française i spójności przekonań. A Paryżan, którzy zamiast uczestniczyć w tym burdelu chcieli w niedzielę skorzystać ze słonecznego dnia, z bulwarów nad Sekwaną przepędziły dziesiątki policjantów, zapewne w imię bezpieczeństwa sanitarnego. W końcu, nawet we Francji, inkluzywność ma swe granice…

Czytaj też:
Francuska tożsamość pod obstrzałem własnego rządu
Czytaj też:
Odszedł ojciec multi-kulti. Jego spuścizna trwa

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także