Chociaż wszystko odbyło się on-line i Władimir Putin brał udział w spotkaniu, siedząc w swoim własnym gabinecie, to i tak bez wątpienia przywódca Rosji znów mógł się poczuć mile widziany na światowych salonach. W trakcie odbywającego się pod koniec czerwca wirtualnego szczytu państw BRICS (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny, RPA) nikt nie potępiał Putina, nikt nie upominał się o prawo Ukraińców do spokojnego życia we własnym państwie. Szczyt BRICS był dla Putina najważniejszym spotkaniem na szczeblu międzynarodowym, od kiedy 24 lutego rozpoczął swoją pełnoskalową inwazję na Ukrainę.
Putin musiał się uśmiechać pod nosem, gdy prezydenci pozostałych państw jak ognia unikali słów „Ukraina” i „wojna”. Co najwyżej mówili o „sytuacji na Ukrainie”. Pojawiły się wprawdzie narzekania na przyspieszającą inflację, zawirowania na rynku surowców energetycznych i żywności, ale nikt nie mówił o Putinie per „agresor” i nikt nie wzywał go do natychmiastowego wycofania armii.
Pełniący funkcję gospodarza spotkania Xi Jinping nie ustępował Putinowi kroku w krytyce zachodniej odpowiedzi na rosyjską agresję, choć unikał bezpośredniego wskazywania Stanów Zjednoczonych. „Musimy porzucić zimnowojenną mentalność i konfrontację bloków. Musimy też sprzeciwiać się jednostronnym sankcjom oraz nadużywaniu sankcji. Upolitycznienie globalnej gospodarki, przekształcanie jej w broń i nakładanie sankcji, wykorzystując swoją wiodącą pozycję w światowym systemie finansowym, zaszkodzi interesom wszystkich, również tych, którzy je nakładają” – grzmiał chiński prezydent. Jak zwykle Xi podkreślał, że Chiny nie zgadzają się na hegemonię żadnego z państw, przekonując, że chodzi im jedynie o stworzenie „zrównoważonego” świata (z centrum w Chinach, ale akurat tej myśli nie wypowiedział głośno).
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.