Dwie Turcje i ich prezydent

Dwie Turcje i ich prezydent

Dodano: 
Recep Erdogan, prezydent Turcji
Recep Erdogan, prezydent Turcji Źródło: Wikimedia Commons
Teresa Stylińska II – Turcja jest jedna, nikt nie przegrał, zwyciężył zaś cały nasz 85-milionowy naród – tymi słowy prezydent Recep Tayyip Erdoğan przemawiał do swych rozentuzjazmowanych zwolenników, gdy było już jasne, że wygrał drugą turę wyborów i będzie rządził Turcją jak zwykle, czyli silną ręką, przez kolejnych pięć lat.
Tej deklaracji można by nawet uwierzyć, gdyby nie to, że po każdym głosowaniu – niegdyś po wyborach parlamentarnych, później prezydenckich, po referendum konstytucyjnym z 2017 r. – Recep Erdoğan wypowiada się w duchu jedności. I że zawsze kończy się na słowach. Czy on sam choć trochę w nie wierzy czy też raczej uprawia cyniczną socjotechnikę na użytek szerokiej publiczności, skoro praktyką sprawowania władzy własnym słowom zadaje kłam? Gdyby zresztą dosłownie potraktować uwagę o zwycięstwie narodu, wniosek mógłby być tylko jeden: gdy wygrywam, wygrywa Turcja. Bo Turcja to ja. Nie inaczej widzą to zwolennicy Erdoğana. Dla nich zresztą nie jest specjalnie ważne, co Erdoğan mówi, bo najbardziej liczy się to, że jest. Najwierniejsi z wiernych ufają mu bez zastrzeżeń, mówią, że jest dla nich jak ojciec, a niektórzy nawet w szale uwielbienia deklarują, że byliby gotowi oddać za niego życie. Uważają, że Erdoğan jest jednym z nich, bo wychował się w biedzie, wcześnie zarabiał na życie i sam piął się do góry. Nie szkodzi, że dzisiaj opływa w luksusy, że ma majątek nie całkiem jasnego pochodzenia, że w walce z przeciwnikami nie cofał się przed niczym, że choć z upodobaniem posługuje się słowem „demokracja”, to tak naprawdę demokrację ma za nic. Takim właśnie wiernym wyznawcom Recep Erdoğan zawdzięcza zwycięstwo w drugiej turze wyborów prezydenckich. Poparło go 52 proc. Turków. Kemal Kiliçdaroğlu, lider Republikańskiej Partii Ludowej (CHP), wspólny kandydat skupionego wokół niej bloku partii opozycyjnych, otrzymał 48 proc.

Czteropunktowa różnica

Różnica, zaledwie czteropunktowa, między wynikiem Erdoğana a poparciem dla KK, jak nazywany jest Kemal Kiliçdaroğlu, jest niewielka, ale wymowna. Pokazuje, jak mocno podzielona jest Turcja, jak nieznaczną przewagę ma obóz erdoganowski, jak trudne, przy podziale praktycznie pół na pół, może być przerzucenie pomostu ponad różnicami. Nawet przy założeniu, że prezydent tego chce – a na to nic nie wskazuje. Tym trudniej uwierzyć w deklaracje Erdoğana o istnieniu „jednej Turcji”. Takiej Turcji nie ma. Nie od dzisiaj zresztą. Główne linie podziału wiążą się z postrzeganiem roli religii, stosunkiem do kemalizmu, wreszcie rosnącym autorytaryzmem rządów Erdoğana, który jako prezydent przejął pełnię władzy kosztem parlamentu. Jego zwolennikom zupełnie to nie przeszkadza, widzą w nim bowiem patrona, który da im spokój, stabilność i poczucie bezpieczeństwa. To w dużej mierze tłumaczy, dlaczego nawet wtedy, gdy – głównie z powodów wewnętrznych – dochodziło do zachwiania pozycji Erdoğana i jego partii, zawsze okazywało się ono krótkotrwałe.

Cały artykuł dostępny jest w 23/2023 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także