Najnowsza książka Pawła Lisickiego nie formułuje żadnych przełomowych i niedostępnych nauce twierdzeń na temat działalności Marcina Lutra, bo też nie taki był jej zamysł. Może ona jednak dokonać czegoś znacznie ważniejszego – uwrażliwić współczesnego człowieka na ogrom ignorancji i pychy, które przebijają z pism „ojca nowożytnej Europy”. Już samo syntetyczne przedstawienie realiów tamtych wydarzeń jest czymś bardzo wartościowym, bo w powszechnej świadomości spór sprzed pięciu wieków jest czymś przebrzmiałym, zakończonym i znacznie ważniejsze niż różnice wyznaniowe jest to, że po latach wojen i prześladowań katolicy i protestanci znaleźli wspólnie jakiś modus vivendi.
Takie myślenie ma sens tylko z perspektywy ziemskiej, wtedy gdy nasze myślenie nie sięga poza rzeczywistość doczesną – w przeciwnym razie sposób osiągnięcia najważniejszego celu życia, czyli zbawienia, rozpalałby reprezentantów obu stron do wielu polemik na ten najważniejszy temat. Zasada wyłączonego środka mówi bowiem że Kościół katolicki w kwestii zbawienia albo ma, albo nie ma racji. Tertium non datur, ze wszystkimi tego konsekwencjami.
Naturalnie nie należy mylić poglądów Lutra ze współczesnym luteranizmem, czy tym bardziej z protestantyzmem w ogólności. Jednym z najlepszych fragmentów teologów katolickich mówiących o tym jak możliwe jest to że niekatolicy mogą być zbawieni, ale zarazem to, że wytrwanie w wierze Kościoła rzymskiego może okazać się elementem do zbawienia koniecznym jest passus z tekstu Neopoganie i Kościół z 1958 roku autorstwa młodego księdza dra hab. Josepha Ratzingera, przedrukowany niedawno jako aneks do Ostatnich rozmów Petera Seewalda z Papieżem-emerytem: Nikt nie ma prawa powiedzieć: patrzcie, inni, nietraktujący w pełni poważnie autorytetu wiary katolickiej, dostępują zbawienia, dlaczego więc i nie ja? Skąd możesz wiedzieć, że pełnia wiary katolickiej nie jest twoim niezbędnym posłaniem nałożonym ci przez Boga z powodów, którymi nie powinieneś kupczyć, gdyż przynależą do spraw, o których Jezus mówi: teraz nie możesz ich pojąć, lecz dopiero później (por. J 13,36). W odniesieniu do współczesnych pogan należy stwierdzić, że chrześcijanin może upatrywać ich zbawienia w Bożej łasce, od której zależny jest także jego ratunek, ale patrząc na ich ostoję, nie może dyspensować się od powagi własnej wierzącej egzystencji, lecz właśnie ich niewiara ma być dla niego tym silniejszą zachętą do pełniejszej wiary, w której czuje się włączony w zastępcze działanie zbawcze Jezusa Chrystusa, gdyż od Niego zależy zbawienie świata, a nie tylko samych chrześcijan.
Podczas prowadzonej przeze mnie debaty na temat książki "Luter. Ciemna strona rewolucji", w której oprócz autora Pawła Lisickiego wzięli udział dr hab. Sławomir Cenckiewicz oraz red. Cezary Gmyz, ten ostatni zauważył,jest że to publikacja w swej wymowie bardziej krytyczna wobec papieża Franciszka, rozmydlającego stanowisko Kościoła wobec reformacji, niż wobec samego augustianina. Faktycznie, już od pierwszego akapitu rozważania prowadzone są w oparciu o opublikowany w "Die Zeit" kolaż zdjęcia Papieża przedstawiający go w birecie doktorskim rodem z najsłynniejszego chyba portretu Lutra pędzla Łukasza Cranacha.
Wiele zaiste zmieniło się w tonie wypowiedzi papieskich na temat ekumenizmu od czasu, gdy Pius XI napisał w encyklice "Mortalium animos" słowa: Jasną rzeczą więc jest, Czcigodni Bracia, dlaczego Stolica Apostolska swym wiernym nigdy nie pozwalała, by brali udział w zjazdach niekatolickich. Pracy nad jednością chrześcijan nie wolno popierać inaczej, jak tylko działaniem w tym duchu, by odszczepieńcy powrócili na łono jedynego, prawdziwego Kościoła Chrystusowego, od którego kiedyś, niestety, odpadli. Powtarzamy, by powrócili do jednego Kościoła Chrystusa, który jest wszystkim widomy i po wsze czasy, z woli Swego Założyciela, pozostanie takim, jakim go On dla zbawienia wszystkich ludzi ustanowił.
Niezwykle niepokojącym zjawiskiem jest natomiast jakaś, czyniona w imię fałszywego pojęcia ekumenizmu, orientacja części liberalnych hierarchów katolickich na rehabilitację działalności Marcina Lutra. Nie będzie zbyt dużym ryzykiem rozwinięcie tezy, że im częściej z ust ludzi Kościoła słyszy się o tym, że Luter miał słuszne intencje, że jego działalność przyniosła jakieś „dobre owoce”, miała znaczny wkład w namysł katolickiej eklezjologii i jest do pogodzenia w postheglowskiej syntezie z katolicką doktryną o usprawiedliwieniu, tym większa będzie skala zdrady doktryny katolickiej również w innych obszarach: liturgiki (Luter nazywa Mszę „ogonem smoka” i „największą ohydą”), życia kapłanów w czystości właściwej dla ich stanu (związek z Katarzyną von Bora i uwagi herezjarchy na temat celibatu), nauki o sumieniu kierowanym rozumem (wulgarne „przemyślenia” nieszczęsnego Lutra o rozumie i idąca za tym irracjonalność jego teologii), traktatu o Bogu Trójjedynym Stworzycielu (obraz Boga który jest największym grzesznikiem) etc.
Są oczywiście hierarchowie i zwykli księża, którzy nie boją się mówić bolesnej prawdy na temat reformacji. Należy do nich chociażby kard. Gerhard Müller, były prefekt Kongregacji Nauki Wiary, który ostatnio stwierdził: Niedopuszczalnym jest twierdzenie, że reforma Lutra była dziełem Ducha Świętego. Przeciwnie, sprzeciwiała się ona Duchowi, bo Duch Święty nie może przeczyć samemu sobie. Nie poprzestał na tym i dodał: W sprawie Marcina Lutra istnieje dziś wielki zamęt i trzeba jasno powiedzieć, że z punktu widzenia nauczania Kościoła nie była to reforma, tylko rewolucja, czyli całkowita zmiana podstaw wiary katolickiej. Purpurat odniósł się także do jednego z najsłynniejszych pism Lutra, „O niewoli babilońskiej Kościoła” (De captivitate Babylonica Ecclesiae): Luter odrzucił wszystkie zasady wiary katolickiej, Pisma Świętego, Tradycji apostolskiej, nauczania papieży i soborów, biskupstwa.
W Polsce do odważnych kapłanów należą chociażby ks. prof. Tadeusz Guz i ks. dr Roman Kneblewski. Obaj niejednokrotnie byli wzywani na dywanik i dyscyplinowani za swoje wypowiedzi. Kard. Gerhard Müller, jak pamiętamy, sam opowiadał, że podczas minutowej audiencji został poinformowany o nieprzedłużeniu mu okresu sprawowania mandatu na stanowisku prefekta kongregacji.
W wydanej w zeszłym roku pięknej książce "Ostatnie królestwo – Szkice teologiczno – polityczne", prof. Bartosz Jastrzębski tak pisze o wierności Kościołowi w czasach zamętu: Nim jednak wypełnią się sprawy ostateczne Kościół trwa w dziejach i wciąż przechowuje iskry Ducha i jego pradawne Tchnienie. Nadal istnieją katedry, kościoły, klasztory, kaplice i pustelnie – przestrzeń sakralna, zabezpieczona przed światem. Nawet jeśli ludzi dziś tam niewielu, zawsze mogą oni w tę przestrzeń powrócić, czeka ona na nich cicho, wiernie i cierpliwie. Dlatego jest, i powinna pozostać, pieczołowicie chroniona i zachowywana – choć być może dopiero na dni ostatnie. Kształtujące ową przestrzeń artefakty to ślady i pozostałości dawnych czasów, w których Niebo i Ziemia znajdowały się bliżej siebie, czasów, w których porządek boskich praw „przeświecał” jeszcze spoza rzeczy i regulował (na tyle na ile to możliwe w upadłym świecie) także doczesne ludzkie życie – gwarantował mu stabilność, ład i sens. Ten okres w dziejach dobiegł jednak – jak się wydaje – swego końca i istnieje dziś jedynie jako wyobrażenie kultywowane w niektórych, zwróconych ku przeszłości, umysłach, otulone nostalgią i melancholią płynącą ze świadomości nieuchronnego przemijania.
Być może jest to jeden z powodów, dla których powstał ten tekst.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.